103. #Pododdziały!? Wyjazd!

– To już koniec? 

– Ile czasu tu spędziliśmy?

– Nie mam pojęcia.

– Trzy godziny?

– Nie wiem, nie orientuję się…


Zion kończy się tak samo nagle i dramatycznie, jak się zaczynał. Po prostu. Ktoś już dalej wymaglował góry, wywałkował ciasto i zrobił z niego płaski placek…. 

Po którym… 

Biegają… 

BIZONY! 


To się samo przez się rozumie, że obowiązkowo trzeba zrobić prrrrrrrrrrr,  zatrzymać rumaka i pobawić w Indian, ponieważ – kto choć raz w życiu nie bawił się w Indian – ten huj!


– Jak myślisz, jaką szerokość ma ta dolina? Ta przestrzeń?

– 50? 100?…

– Czego? Kilometrów czy mil?

– Obie wersje dozwolone, poprawne, możliwe.

– Oho i słońce chyli się powoli ku zachodowi, śpimy tutaj? 

– Gdzie?

– No tutaj, tu i teraz.

– Ale nie mamy już ani zapasów, ani prowiantu.

– Ano tak! Co to – to nie! 


Jednak zaledwie kawałek dalej, ponownie się zatrzymujemy – tym razem przy rustykalnej farmie. Jest to jakieś gospodarstwo agroturystyczne. Oferuje noclegi i wyszynk. A przy okazji można pogłaskać bizona lub pojeździć konno, albo po prostu pogapić się tępym wzrokiem w dal. Łapiąc zachodzące słońce. Aż żal, że Red Box wydał pomarańczowy album
Chase The Setting Sun już po naszym wyjeździe z doliny. Lecz jeśli – choć w części – chcesz poczuć ten moment…

Ho Ho! 

– I wszystko jasne. 


– Mają tu całe wille oraz jakieś chatki do wynajęcia.

– A co tańsze?

– Chalets.

– Po ile? 

– Pięćset.

– Ho, ho… Wiooooo!

Spis treści