39. #Ob/d/jazd - czyli w gigantycznym korku

Zamknięcie drogi oznacza dla nas, że nawet plany bez planu się rypią. Trzeba odpuścić Los Angeles. Niestety – odległości na mapie wyrażane są tu w milach, nie w kilometrach. Nie zrobiliśmy więc żadnego kroku milowego naprzód. Mniej więcej poznaliśmy tempo naszej dotychczasowej podróży i wiemy na co nas stać.

 

Nie dość, że zdołaliśmy przejechać z San Francisco zaledwie ok. 200 km, to teraz musimy się cofnąć o jakąś jedną czwartą tej odległości, by znaleźć wyjazd ze ślepej jedynki, pojechać w głąb lądu, znaleźć drogę równoległą i zasuwać na południe gigantycznym objazdem. To zupełnie jak karny ruch w grze planszowej. Nie zauważyłeś znaków – cofasz się do pola Carmel, a potem zmieniasz trasę. Na szczęście mamy w zanadrzu kartę “Przygoda” i ona niweluje straty. Co ma być to będzie! Warto tę sentencję zapisać w kajecie jako @Zasadę nr 11. 


Nauczeni wszelkich gierek, wiemy, że zawsze była w nich opcja “na skróty”, która umożliwiała przeskoczenie na inny level. Znajdujemy ją na szczegółowym powiększeniu, w naszym starym atlasie drogowym. Bardzo cienka, bardzo kręta, ale jakaś jest. To chyba oczywiste, że wpadamy na idiotyczny pomysł, aby spróbować. Jednak po przejechaniu kilkuset metrów zawracamy. Kończy się asfalt, zaczyna szutrowa, leśna rzeźnia!
– To idiotyczny pomysł! – Pozostaje więc gigantyczny objazd…


I pewnie byłby to czas stracony, gdyby – nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak – gdzieś z tyłu wyskoczył i zaczął nas wyprzedzać biały, oldskulowy Mercedes 280SE… i to na jednym z najbardziej spektakularnych zakrętów trasy. Dziekciu aż zaniemówił z wrażenia, dał po hamulcach i przepuścił przodem Króla Szos, zwłaszcza, że podobny egzemplarz nabył wiele lat temu, za jedne z pierwszych, zarobionych w Ameryce pieniędzy.
– To znak! Łap aparat! Rety, tu się będą działy wielkie rzeczy.

Jakby nie patrzeć – dupa zawsze z tyłu, czyli jak się nie wiedzie, to po całości. Widocznie teraz wyciągnęliśmy kartę “stój pięć kolejek w Salinas”. Wyciągnęliśmy też jakąś nową płytę z plecaka. 
– Dr Hackenbush… znasz? – Dziekciu nie znał – To takie stare klasyki rockowe np. Creedence Clearwater Revival, Black Sabbath, Stonesów, w trochę zmienionych aranżacjach, z bardzo polskimi tekstami Zmory.
– Ahahahahhahahaaha – Już po chwili Dziekciu krztusi się ze śmiechu. Tak jak ja zakrztusiłem się kiedyś z zakłopotania, gdy wychowawczyni mojego dziecka wezwała mnie do szkoły i – cytując teksty piosenek Doktora – zapytała wprost…
– Proszę pana, czy u państwa w domu mówi się takim językiem?
Ale jakim?
– Na przykład “Ssij pałę ssij”?
Ups, widocznie wpadła mu w ręce taka płyta. No proszę, jak to dzieci szybko się uczą. Szkoda, że wybiórczo.  

Być może słuchamy dość głośno, być może teksty są na tyle wymowne, że korek w końcu ustępuje i na takim knajackim turbodoładowaniu wreszcie dostajemy speeda i przejeżdżamy jednym ciągiem około 400 mil czyli 650 km! To jak lot w nadprzestrzeni – w porównaniu do dotychczasowych osiągów. Z Salinas do Paso Robles (drogą 101), następnie drogą nr 46 i autostradą nr 5 do Bakersfield. 

okolice Salinas - lecznicza meksykańska potrawa, lecznicza muza Doktora, z autografem Zmory

W Bakersfield tankujemy paliwo, a w przydrożnym Macu, na laptopie, na chwilę łapiemy zasięg WiFi. Gdyby połączenie trwało dłużej, zapewne dowiedzielibyśmy się, że pewna zakręcona historia kończy się niedaleko stąd, na przedmieściach, w więzieniu stanowym Corcoran. Żyje tam sobie jeszcze niejaki Charles Manson, przeniesiony z San Francisco – z więzienia San Quentin. Przypadkiem, zaledwie miesiąc później, po naszym przejeździe, Manson zostanie przetransportowany do tutejszego szpitala miejskiego, w którym skona. Zwyrol doczekał sędziwego wieku 83 lat, o prawie pół stulecia przeżył swoje ofiary i na dodatek stał się globalną gwiazdą popkultury, przez wielu podziwianą, dla wielu będącą wyrocznią, wzorem, autorytetem. DZIWNY I ZAKRĘCONY JEST TEN ŚWIAT?!

My nie mamy tyle czasu co Manson… Ostatecznie musimy zapomnieć o Los Angeles. Być może się to odwlecze i nie uciecze? Być może trafimy jeszcze na ślady tego świra? Ale obecnie nie mamy jeszcze o tym pojęcia.

Pomimo, że to dopiero początek podróży, to kontrola czasu – CZASEM się przydaje. Na kolanach leży rozłożona mapa. Cholernie duża, prawie jak płaszcz. Podróż, droga, płaszcz… niczym symbole. Wszystko stanowi przenośnię, wszystko się z czymś kojarzy. Droga przez życie… A życie jest jak płaszcz, odziedziczony po przodkach. Dostajesz go na początku – taki duży, przeraża swym rozmiarem. Z czasem zaczyna pasować i kiedy już się do niego przyzwyczajasz i dobrze w nim czujesz, za chwilę okazuje się zbyt kusy. Nerwowo naciągasz z przodu lecz zaczyna brakować z tyłu. A im dłużej go nosisz, tym bardziej się marszczy i przeciera. Próbujesz go jeszcze łatać ale i tak w końcu się spruje i będzie jak stara szmata.

Patrzymy więc na tę płachtę mapy, na odległości, na nasz licznik i powoli wyłania się z niej wizja, przebija refleksja i jednocześnie wniosek: Wcale nie mamy wiele czasu! Celowo musimy Wam trochę poprzynudzać (choć my nie nudzimy się nawet przez sekundę), poopowiadać, że jest ciepło, jasno, szaro albo jakoś… Czasem, podczas podróży, tempo staje się monotonne i usypiające. Po to jednak, by za chwilę przyspieszyć, a wtedy warto mieć zapięte pasy. Jakby co: ostrzegaliśmy! 

Tymczasem, po raz drugi podczas tej podróży, poruszamy się po śladach innej kultowej postaci – Bulitta i jedziemy w stronę Pustyni Mojave. Mijamy bogactwa Kalifornii: ogromne pola naftowe, na których pompy – w kształcie kiwających się młotków – nieustannie wyciągają ropę lub wodę ze spieczonej ziemi. A już za chwilę krajobraz zmienia się na kolorowy. Przechodzi w nieskończone pola uprawne, ciągnące się po horyzont, uszeregowane gatunkami i barwami przeróżnych upraw. Na przykład kilkanaście kilometrów uprawy róż, albo winogron, albo dyń i tak dalej.  Ciężko uwierzyć, że cokolwiek jest w stanie wyrosnąć w takiej spiekocie i jeszcze na dodatek tak owocnie. 

Miejscami autostrada zbliża się do linii kolejowej. Patrząc na te towarowe pociągi trudno sobie wyobrazić bardziej mozolny i ociężały ruch, gdzie kilka złączonych lokomotyw ciągnie setki wagonów z kolorowymi kontenerami. I nie ma przebacz, kontenery ustawione są piętrowo, jeden na drugim. Nitki takich kilometrowych składów będziemy mijać wszędzie. Od kiedy – w drugiej połowie XIX wieku, zaczęto budować na tych terenach kolej żelazną, wyszarpując przyrodzie i Indianom, coraz dalej na zachód położone tereny – już się nie zatrzymano. Powoli lecz systematycznie parto do przodu – zupełnie jak te mijane składy. Normalnie Ameryka!

Spis treści