– A co właściwie znaczy Peek-A-Boo?
– Dosłownie ‘a kuku’, coś jak gra w chowanego.
– No! To byśmy się nieźle schowali. Nikt by nas nie znalazł na tej pustyni.
– Kuguary lub sępy – owszem, znalazłyby, o to się nie martw, nie bylibyśmy samotni.
– Może kogoś, kiedyś, zainteresowałby pozostawiony na parkingu samochód?
– Może. KIEDYŚ.
– Nasze babcie mawiały: “Czego ciągle szukasz? Wczorajszego dnia?!”
– Ja mam wrażenie, że całe moje życie, to taka szwędaczka po pustyni w Utah. Ooo już tam, za tą górką już TO jest. A później szeryf musi mnie ratować bo się zgubiłem i nie mogę odnaleźć drogi do samochodu, czy domu
– Czy nadal masz udar? Bo zaczynasz szczerze i autentycznie.
– Bo wreszcie muszę to z siebie wywalić…
The words played on around our heads
Perhaps we went too far
We’ll soldier on until the end, again
This clutching hand around my hand
So pitiful and frail
Makes bleeding hearts begin to beat again
We stand in a different light
That’s cast upon, this gigolo and gigolette
We stand with a different frame around us now
But when we talk, we talk in time
We’ll shine with profiles so strong and so clear
And when we move, we move in time
Won’t fade like pictures that come back again
Your propaganda touched my soul
Those thin and cherished words
A willing victim for the kill again
(We Stand Alone, Ultravox, aut. Warren Cann, Chris Cross, Billy Currie, Midge Ure)
Słowa grane wokół naszych głów
Być może poszliśmy o krok za daleko,
Chcąc walczyć do końca, bez końca znów.
Uścisk ręki wokół mej dłoni,
Dziś takiej słabej, kompletnie bez broni,
Lecz krwawiącemu sercu daje bicia moc.
Staliśmy w innym świetle,
Tamto – wyłania żigolo, młokosa,
Teraz otacza nas rama innego obrazu.
I rozmawiamy, mówimy to w chwili, gdy…
Blask naszej aury jest tak mocny, tak jasny
Ruszamy się w czasie, za krokiem krok…
By nie wpaść w zapomnienia mrok, jak te zdjęcia, co wciąż wracają.
Twa propaganda mej duszy dotknąć ma chęć,
Te słowa tak celne i cenne,
Jakbym znów był gotowy na śmierć…
– We are Time Traveller
– Tego nie było w piosence…
– Bo to jest teraz!
– Teraz to jesteśmy Traveling Wilburys
– Kurwa jakie życie jest pięknie pojebane.
– Teraz… Tak, pięknie! Ale przez 20 lat było tylko pojebane.
– Już zapomniałem.
– Odbieramy co nasze.
– Pamiętam tylko dobre.
– A ja i to i to. Tak już mam.
– To znaczy staram się… Dlatego pamiętam tak mało? Hehehe.
– A ja to pierdolę. Samo wyjdzie, co złe, a co dobre.
– Ojakmniedobrzeeeee…
– We stand with the different frame around us now. W jednym moim CD playerze Rage In Eden wsadzony jest NON STOP. Za każdym razem Rage in Eden przenosi mnie w tamten czas. Co wieczòr ulatniam się z tego świata. Nie ma nic lepszego. Widzę mury z cegły… i te okna. Widzę nas, gadających na dziedzińcu. Widzę Demona.
– Masz udar? Z jakiej cegły? Z The Wall?
– Z czerwonej. Jak budynek szkoły.
– Zrobiło się poważnie….
– Choćbym nie wiem co zrobił, ja nie egzystuję tu, w tym świecie. Ja cały czas jestem tam. Wtedy. I remember. Pamiętam,
– I o to chodzi. Rozumiemy się.
– Tak działa Rage in Eden. Time machine.
– Gajos też tak ma. Leśny się wyrwał.
– Tego się nie pozbędę już nigdy. I nie chcę się pozbyć. Żyję tu i teraz, ale moja dusza została TAM. Zawsze jak słucham Rage in Eden.
– Ja nawet nie muszę nic słuchać.
– Our backs against the thin wall.
– Dajesz!
– Już chyba powiedziałem, co miałem powiedzieć. Takie stany przychodzą spontanicznie. Nie na zamòwienie. Sam wiesz.
– A taśmy prawdy same rejestrują!
– I dobrze!
– The Voice! Oooooooo ooooo…
– I od razu masz przed oczami obrazy! Magic!
– Albo jak skaczemy w Progresji.
– Jasne!
– Ale to jest WTEDY. Bo nie ma future. Nawet nie ma present bym powiedział. THERE IS ONLY THE PAST
– Past perfect. Ahahahaha. Past super perfect.
– Exactly.
– Nowy czas!
– Past is perfect
– No i się zapisało.
– No!
– I jak ładnie!
– Fucking love it!
– Kocham We stand alone. Ach!
– Oooch! Yeeaaah!!!
– Ale nie byłoby tego bez Vienny, Te zaciągające skrzypce…
– I znowu piwnica na Słupeckiej. Vienna. Przegrywamy na kasety w Combo. To jest przenikająca się całość. Vienna i Rage in Eden. Beksiński.
– Rage mam przegrane od Ciebie. Na pewno… z tego małego, czarnego decka Unitry.
– Magia.
– A zaraz kulminacja…
– I znowu. Your name has slipped again. No. It didn’t. Stoimy na boisku. I tłumaczę Demonowi gdzie jest okienko w bramce. I zawsze mam to samo. Ten czy tamten obraz.
– Już! Klawisze… wchodzi perkusja!
– Ta płyta łączy mnie z tamtym czasem. To nie jest zwykła muzyka. Dla mnie ważne jest, żebyś zrozumiał znaczenie Rage in Eden i je opisał. Tak, jak ja to czuję.
– Ty je właśnie opisałeś.
– OK!
– Nic nie zmienię, żadnej litery.
– Ale żebyś ty zrozumiał!
– Ja wszystko rozumiem.
– Wiem.
– Bo jestem tak samo nienormalny.
We turned the dial, we heard the news and laughed, we don’t know why
We drank the wine and spoke of times we knew of days gone by
We flicked through photographs we had, somehow they made us sad
Remembering the times we used to have, it made us cry
Oh I remember death in the afternoon
A silence fell about the room with harsh and heavy calm
The lovers and the friends all felt the same, it kept us warm
We raised our glass and drank to times we had, but’d see no more
The pictures of the past would haunt us still, and there remains
Oh I remember death in the afternoon
(I Remember…, Ultravox, aut. Warren Cann, Chris Cross, Billy Currie, Midge Ure)
Wybraliśmy numer… słysząc wiadomość śmiech nas ogarnął, nie wiedzieć czemu.
Piliśmy wino, mówiąc o chwilach: minionych, już bez znaczenia,
Choć zjawił się smutek, przez cień tamtych zdjęć rzucony,
Pamięć o dawnych czasach pcha nas do obłędu.
Och, ja wciąż pamiętam tę śmierć po południu.
Oh I remember death in the afternoon.
Cisza, co zaległa wokół, tak szorstko przytłacza,
Kochanków, przyjaciół, każdego doświadcza.
Wznosząc szkło piliśmy za to, co było, nie wróci już więcej,
Lecz obraz z przeszłości znów związał nam ręce.
Och, ja wciąż pamiętam tę śmierć po południu.
Oh I remember death in the afternoon
– Co robimy dalej?
– Nie wiem, młoda godzina, wcześnie dziś zaczęliśmy.
– O mało co, a za wcześnie byśmy skończyli.
– To może nakręcimy trochę kilometrów? Chyba już nam lepiej.
– Dobra, bierz atlas i prowadź. Gdzieś. Dalej.
– Gdybyśmy skręcili w lewo, to wrócimy do Zion.
– Czyli jedziemy w prawo, nie ma innego wyjścia. Trzymamy się 89-tki.
To bardzo, bardzo pusta trasa. Dziesiątki kilometrów niezagospodarowanej przestrzeni. Niezmierzone i niemierzalne połacie łąk. Kiedy jednak chcemy zjechać z drogi, gdzieś na dziko, nieważne gdzie…, w jakąś polną dróżkę, zatrzymać się nad krystalicznie czystą rzeczką, która towarzyszy nam przez cały ten czas… wskoczyć do niej, zmyć z siebie kurz – NIESTETY – nie jest to możliwe!
– Wszędzie zasieki, dziesiątki kilometrów siatki.
– Czyli jednak nie są to dzikie pastwiska.
– Stajemy mimo to?
– Żeby nam dupę odstrzelili? Mało mamy atrakcji na dzisiaj? Ten sam szeryf może nie okazać się już taki przyjazny i wyrozumiały.
– Czyli życie na gorąco… Dziś kolejne odcinki!
– Dzisiaj… to ja chcę się wreszcie wyspać.
– Dobra, skręcamy w 12-kę, musimy zatankować. Tam jest stacja. Zresztą, wygląda na to, że ta nowa szosa poprowadzi nas w całkiem ciekawe miejsca.