Archive, Torwar 19.11.2016

Och jakie to było dobre!

Rzadko się zdarza, bym chodził na koncert, aby z premedytacją usiąść w fotelu, na widowni. Zazwyczaj chadza się po to, by poskakać pod sceną. Tak, właśnie w moim wieku. Prawda? I w poprzednim i w przyszłym wieku też. Ale nie na Archive. To miał być wyjątkowy koncert, do którego trzeba było dojrzeć – oczywiście od czasu, kiedy trafił mnie piorun1)

================

1) Piorun – miłość od pierwszego słyszenia2)

2) miłość od pierwszego słyszenia (Leśny: dzięki Tobie!) – teledysk Bullet. Zespół: jakiś Archive? Nie znam. A może zespół to Bullet, a utwór Archive? Genialne! Ale to z pewnością jednorazowe zauroczenie. Na pewno3)

3) Nigdy nie bądź niczego pewny.

================

Personal Responsibility nakazała dalsze poszukiwania, stąd zakup płyty Controlling Crowds. Wstyd przyznać: w 2015 r, czyli 6 lat po jej wydaniu. Kolejny przypadek: słucham noworocznej Listy Przebojów Wszechczasów PR III. Po raz pierwszy od 20 lat? Może od 10? Jak się kończyły? Stairways To Heaven Zeppów lub One U2. Ewentualnie Wish You Were Here Floydów. Wszystkie epicko monumentalne, znane, lubiane. STARE. Chyba jasne, że ludzkość nie mogła wymyśleć nic równie ekscytującego, jak ten 1szy wyżej wymieniony klasyk. Albo równie balladowego, jak ten 2gi wyżej wymieniony. I równie klimatycznego, jak ten 3ci wyżej wymieniony. Słucham więc tej listy przebojów i robię zakłady: w jakiej kolejności wylądują tym razem? I przegrywam. Bo na miejscu pierwszym ląduje OBCY i śpiewa AGAIN… again i again i tak przez ponad 16 minut, miksując kultowe klasyki w jedną całość: ekscytującą – balladową – klimatyczną. Wszystko w jednym. WTF? Nie muszę mówić, że jest już ciemno, tymczasem zamiast spać – zbieram z podłogi szczękę. Wypadła i rozsypała się… zupełnie jak dotychczasowe mniemanie, że muzyczna doskonałość osiągnęła kres możliwości3). A kiedy spiker w radiu powiedział, że TEN jedyny utwór, z całego zestawienia 50 najlepszych hitów wszechczasów, powstał w XXI wieku i od razu trafił na pierwszą lokatę, to postanawiam zostać szczerbaty… natychmiast ruszam na poszukiwanie prawdy. Huj ze szczęką.

Koniec tego wstępu. Prawda jest już znana i zdefiniowana. Znalazłem prywatnego następcę This Mortal Coil. Dwudziesty (najlepszy muzycznie) wiek zawitał do współczesności. I jeszcze przyjeżdża do Warszawy… aha… na Torwar? To się nie może udać. Przecież tam nie było, nie ma i nigdy nie będzie dobrej akustyki3)

Na koncert idziemy z Wuwo Naiv, ale wcześniej przez kilka dni tłuczemy całą kilkugodzinną playlistę, by wciągnąć jak najwięcej prawdy i być na nią gotowi w zderzeniu face to face. Jesteśmy gotowi3). Wiemy czego się spodziewać: wymagającej skupienia muzyki, stąd decyzja o miejscach siedzących.

Punktualnie o godzinie 20 rozbrzmiewają pierwsze dźwięki. Na scenie 4 facetów serwuje elektroniczny rytm, jest melodyjnie, ale… jakoś cicho i skromnie. No tak… Torwar! Tu każdy koncert zamieniał się w porażkę, bo czy można grać muzykę w starej, nieprzystosowanej do tego hali lodowiska? Na dodatek ktoś na scenie włącza punktowy reflektor, który miał chyba rzucać fajne refleksy, ale ostrym snopem światła wali nam prosto w oczy. Nie dość, że nic nie słychać, to jeszcze  nie widać! Wychodzimy, by zmienić miejsca na boczny sektor. I wtedy okazuje się, że to falstart! To gra Support! Ufff.

Zmiana dekoracji: przed sceną zawisa wielka zasłona. Aaaaa… znamy ten numer. Chodzi pewnie o to, by nie pokazywać przygotowań. Potem, gdy zespół wyjdzie na scenę, zrzucą firankę i będzie się działo. Stary numer3)

Archive wychodzi na scenę. Zasłona zostaje. Hm?! Nic nie jest takim jakim się wydaje. Okazuje się, że jest półprzezroczysta i stanowi ekran do wyświetlania na niej obrazów i filmów. Czujecie? Najpierw publiczność na płycie… potem zasłona, na niej leci film, a za nią gra zespół – na drugim planie, skryty w mroku. Kilka niewyraźnych postaci…. nie mało… 7, może 8 osób! Ludzkie cienie. A za nimi rozbłyska kolejny ekran zamykający scenę od tyłu. Zespół jest w środku. Jak w półprzezroczystym pudełku. Na ekranach rozbłyskują nietuzinkowe i ciekawe grafiki. Wymieniamy spojrzenia: scenografia robi wrażenie. Ogromne! Najpierw uderza na czerwono, potem płonie ogniem, by zmienić się w wirujący w promieniach księżyca pył. Następnie pierwszy ekran pulsuje, wybrzusza się jak błona, przez którą  próbuje wydostać się jakaś twarz….  Potem przechodzimy do scen miłosnego uniesienia. Wszystko ze smakiem, artystycznie i niebanalnie.

A teraz dźwięk:  kolejna pozytywna niespodzianka! Jest dobry…. Nie! Jest doskonały! Jasny, wyraźny, wibrujący, dociera do naszych miejsc z falującą mocą atomowego podmuchu. Czysta energia.

A ZESPÓŁ sam w sobie? Nie znamy ich dobrze. Nie wiemy jak się nazywają, kto jest kim itd. Zresztą skład Archive często ewoluował. To ciekawostka sama w sobie – zespół jest tak zróżnicowany, jak ich muzyka. Na czele stoi LIDER. Wokalista z mocnym, męskim głosem, melodyjnym i bezbłędnym. Jednocześnie jest gitarzystą, który potrafi piłować instrument do granicy jego wytrzymałości. A gdy trzeba, przenosi się na ustawione z boku dodatkowe kotły bębnów i ustępuje miejsca innym muzykom. Po lewej stronie, po scenie, płynnym ruchem lewituje prawdziwy Indianin. Wuwo mówi, że to kobieta, bo rzeczywiście ma kobiece ruchy, długie, czarne włosy, ponczo i kapelusz. INDIANIN równie świetnie gra na gitarze jak LIDER, a w połowie utworów również śpiewa – świetnie zwariowanym głosem. To chyba jednak facet3) .

Z boku sceny, za konsolą rzuca się inżynier. Widać, że on najbardziej przeżywa muzę, jest jej duszą, a  machając rękami i maszerując po scenie nakręca imprezę. Ponadto w zespole uczestniczą: klawiszowiec, dwóch gitarzystów i perkusista, stanowiąc tło dla frontmenów. I wtedy wchodzi ONA, cała błyszcząca, na srebrno-biało. Zgrabna, szczupła blondynka,  ładnie się porusza i dodatkowo cudownie śpiewa! Wreszcie opada zasłona i zespół staje twarzą w twarz z publicznością. Już nie ma pierwszego ekranu. Nie ma bariery. Zostaje jeszcze ekran z tyłu, ożywają reflektory i lasery, zaczynając swój barwny taniec. Zmiana dekoracji, ale nie zmiana muzyki.

Właśnie. MUZYKA. Jaka jest muzyka Archive? … KOSMICZNA. Prawdziwe Arichiwum X. Zbiór wszystkich dźwięków i brzmień. Trzy różne wokale. Przebogate instrumentarium. Ci od szufladkowania twierdzą, że to muzyka progresywna. Licho wie co to znaczy, ale jeśli zadam pytanie, czy to muzyka rockowa? TAK! Czy ostra i hardkorowa? TAK. Czy syntezatorowo-elektroniczna? TAK. Czy melodyjnie densowa? TAK. Czy nanstrojowo-klimatyczna? TAK!!! Intrygująca i inspirująca? TAK! Trudna? TAK! Łatwo wpadająca w ucho? TAK! Mroczna i przerażająca? TAK! Piękna i narkotyczna? TAK. Każda inna? KOSMICZNA! Taaaaaaak!!!

Gdybym stał pod sceną, rzucałbym się w tej chwili w epileptycznych drgawkach, wyginając się jak bohater teledysku Bullet. Ale siedzę z tyłu i obserwuję wszystko z góry. Oglądam FILM. Nierealny i hipnotyczny. Ostry jak żyleta obraz wzbogacony o doskonały dźwięk. Zupełnie jak na pokazie jakości Blue Ray na ogromnym monitorze.

Pomimo, że przesłuchaliśmy przed koncertem chyba całą dyskografię, to teraz każdy utwór brzmi po nowemu, inaczej. Wolne i melancholijne piosenki przeplatane są totalnym czadem. Z całej setlisty rozpoznajemy może dwa-trzy utwory. Na pewno Bullet, który pojawia się w środku. Na pewno Controlling Crowds, z obrazami przerażających ludzkich mumii prących bezwiednie przed siebie. Niestety, nie wiadomo kiedy, ten perfekcyjnie dopracowany spektakl dobiega do końca. Gasną światła. Część ludzi już wychodzi, biegną do szatni, na parking… świetnie!… będą pierwsi! Ludzkie mumie. Nie wiedzą że pierwsi będą ostatnimi. My zostajemy. Po chwili na scenie znowu pojawia się LIDER, INŻYNIER i gitarzysta. Cisza…

 

– Specjalnie dla Was: Again. Pełna satysfakcja! Przez te wszystkie lata widziało się trochę koncertów. Ile było najlepszych? Zagrajcie mi! Again, again, again…. Och jakie to było dobre! Mówiłem już?

Spis treści