56. #Sedona

Nie możemy powiedzieć, żebyśmy się jakoś specjalnie opierali. Ale daliśmy się wciągnąć w…. WIR*!

A kto nas tu ściągnął? I to z dalekiej Kalifornii?
ONI! W sensie TAMCI.

* tym bardziej, że WIR po niemiecku – to: MY

wir

Któż by wcześniej przypuszczał, że na świecie w ogóle są takie rzeczy? Akurat, do tej pory, nie zajmowaliśmy się metafizyką i ezoteryką, chociaż wirować, a nawet lawirować – owszem – zdarzało się.

Podobno w Sedona jest jakiś energetyczny vortex, czyli wir. Podobno zjeżdżają tu ludzie z całego świata, ponieważ pomarańczowe skały emitują potężną, kosmiczną siłę. Podobno na terenie miejscowości są aż cztery takie energetyczne zawirowania, gdzie wydzielana jest uzdrawiająca energia, płynąca z głębi Ziemi. Sprzyja ona lepszemu samopoczuciu, regeneruje, podnosi na duchu, przywraca chęć do życia, oczyszcza. PODOBNO. Wiecie gdzie mamy takie bzdurne smuty?
– W dupie! – Nazywajmy organy po imieniu.

Ale być może jest w tym ziarno prawdy? Bo z każdym kilometrem…

  • Mamy lepsze samopoczucie? Checked!

  • Jesteśmy zregenerowani? Checked!

  • Podniesieni na duchu? Checked! 

  • Mamy chęć do życia? Yeep!

  • Oczyszczeni? – o tej godzinie już raczej tak! Nawet czarne oczy zniknęły.

  • No żesz kuźwa! Jak w ulotce! Wzorcowo!

Nie liczcie jednak, że będziemy uprawiać tu jogę albo inne wygibasy. Jedziemy jeszcze kilkaset metrów do przodu, by… znów wykonać manewr gwałtownego hamowania, ponieważ ten nowy slajd, nowy horyzont absolutnie wbija nas w ziemię. Może akurat trafiamy na vortex odwrócony – czyli wsysający? Nawet nie bardzo wiadomo jak opisać to, co wyrasta przed oczami. Dolina tylko z pozoru wydawała się płaska. Z tamtego miejsca na górze nie było widać kwintesencji Dzikiego Zachodu.

– Red Rocks! Czerwone Skały! – ojczyzna Apaczów.

– Tak, Winnetou był Apaczem.

– Marzyliście kiedyś, by być jak Winnetou?

– Ano właśnie. 


Wprost z dna doliny Verde wyrastają postrzępione, ogromne formacje skalne. Skamieniałe – sterczące pionowo – pióropusze indiańskich wojowników. Czerwone, wspaniale nastroszone grzebienie. Każda formacja jest inaczej postrzępiona, ma inną ilość piór, wszak zależy to od rangi wojownika i pozycji w plemieniu. Ale wszystkie skierowane są ostro ku niebu, jakby były na wojennej ścieżce. I tu też wszystko się zgadza. Białe twarze przetrzebiły Indian, postanowiły wysiedlić ich stąd siłą – hen, do rezerwatów. Dopiero sto lat temu – zdziesiątkowani – wrócili. Jednak nie specjalnie zasymilowali się z nowym środowiskiem. Do tej pory stanowią odrębną społeczność. Są na wojennej ścieżce z nowoczesną cywilizacją, tak dalece, jak to tylko możliwe. To o nich były te wybrzmiałe słowa! Słowa – jak strzały! Zjednoczone z miejscem.


Najbardziej spektakularne formacje występują samotnie, rozrzucone luźno po całej dolinie. Białe twarze nadały im swoje nazwy:

  • Cathedral Rock jak sama nazwa wskazuje – że to niby monumentalna konstrukcja.

  • Thunder Mountain – że robi piorunujące wrażenie.

  • Bell Rock – że aż z zachwytu biją dzwony.  


Białe twarze nie rozumiały Indian. Indiańskie nazwy wiązały się z przyrodą i jej zjawiskami. Możecie więc – te powyższe – spokojnie wykreślić i wymazać z pamięci. A następnie wczuć się w gorący podmuch wiatru. HOWGH!

Spis treści