90. #Las Vegas początek

Ale gdybyście mieli wybór i byli gotowi na bardziej obłędny widok, zdecydowanie mocniej polecamy dojazd do Las Vegas od południa, od strony Tamy Hoovera. Tak, jak tamci drudzy MY, już trochę zapomniani, ale nadal działający. A propos, a co u nich słychać?


W Las Vegas zazwyczaj dochodzi do różnych dziwnych akcji i wiele zawiłych spraw jeszcze bardziej się gmatwa. To nie jest dobre miejsce na rozwiązywanie życiowych problemów. Ale doraźnie? Sprawdza się idealnie!


Podobno… TU wszystko jest możliwe: hardrockowe, międzynarodowe zawody sportowe w osuszaniu agawy w Hard Rock Cafe > miejskie wędrówki na wleczonego > pozioma jazda na pionowo jadących schodach ruchomych centrum handlowego > opróżnianie przepełnionego baku wprost na żywopłot – podczas wieczornego pokazu fontann – przed jednym z najbardziej luksusowych hoteli > noc, która miejscami zamienia się z dniem > słynny kac Vegas >  zaspanie na samolot, bo ktoś wymyślił, że większość odlotów startuje w okolicach piątej nad ranem > paniczna ewakuacja na lotnisko > automatyczna odprawa i… hahaha wciskanie guziczków na rozmytym ekranie maszyny check-in > a automat mówi, że nie odprawi, bo bagaż za ciężki. > jak do cholery ma być lekki? Skoro wszystko mokre… > czy może pan wziąć moją reklamówkę z butami? > ahahahaha! 

…i inne zasłyszane przygody. 


No! W Las Vegas wszystko może się zdarzyć, gdyż nie jest to realne miasto. PODOBNO. Tu wszystko jest nierealne. Bo w Vegas nie jest istotna rzeczywistość, ważne – jak ją sobie wyobrazisz. I właśnie taką tu znajdziesz. Wjeżdżając do miasta przekraczasz Rubikon – nie będzie już powrotu. Nie przypadkiem wymyślono hasło, że to, co w Las Vegas, zostaje w Las Vegas.


Co jeszcze można powiedzieć o tym wyjątkowym, nietuzinkowym miejscu? Powstało o nim setki filmów i książek. Bez sensu byłoby to powielać. Las Vegas ma trzy twarze: grzeczną, niegrzeczną i naszą.,. No to zaczynamy! 


Stojąc w oddali, gdzieś na zewnątrz, bez zbadania tematu, można złapać błędne, stereotypowe myślenie. Często Vegas postrzegane jest, jak pustynny Disneyland. Kumuluje w sobie całą pogardę i niechęć: do plastikowego blichtru, kiczu, nachalnego konsumpcjonizmu i przejaskrawionego pożądania. Ale nauczono nas na lekcjach z Romantyzmu, by plwać na wierzchnią skorupę i zstąpić do głębi. Przecież minusy da się zmienić w plusy, porażki w sukces. Trzeba tylko znaleźć dojście do biegunów i źródeł magicznej energii. Przekujmy Vegas na naszą modłę!

– Pozwolisz, że ja pokieruję? Znam topografię i trochę już widziałem.

– KURWA! Wchodzimy w to! Jak w masełko!

– Wjeżdżamy od właściwej strony, Tak, jak powinno się zaczynać. Od południa! Parkujemy!… Przedstawiam ci Las Vegas Sign!

– No ale nasz Miś… Jeszcze się nie skończył! – Cały czas leci autostradowe kino pokładowe.
– Po prostu wyłącz laptopa, tu znajdziemy nie taki absurdy i to na żywo.

Czy ktoś kiedyś oglądał Klossa na pustyni Mojave? Czy ktoś kiedyś oglądał Misia pod Tamą Hoovera i na autostradzie do Las Vegas? Nie zamierzamy jednak poprzestać na tych odkrywczych innowacjach.

Do obowiązkowej fotki przed słynnym znakiem Welcome to Las Vegas trzeba odstać w dość długiej kolejce. To znaczy oni muszą odstać, ci co chcą mieć centralne ujęcie z radosnym, udawanym spontanem. A to starannie wyreżyserowane serduszko złożone z dłoni, a to spontaniczny wymach rąk w podskoku – kurwa nie wyszło! Jeszcze raz! By wrzucić na swój profil, gdzie wszyscy znajomi dopiszą: 

– Jak ty ładnie wyglądasz!

– Świetnie się trzymasz, a nawet coraz lepiej!

– Jak ci się udało tak fajnie podskoczyć?

– Och, Ach!    

 

– Chodź, staniemy pod kątem i tam cyknę ci fotę, co za różnica, ładniejszy i tak nie będziesz.

– Pstryk, pstryk – teraz ty…

Czternaście sekund później…

– Załatwione! Spadamy. Są ciekawsze rzeczy. Oni tu spędzą jeszcze z godzinkę albo i dwie.

 

Las Vegas ma dość prosty i czytelny układ metropolitalny. Wystarczy spojrzeć na mapę. Jest jak KAMELEON. Jaszczuropodobny gad, przyklejony spłaszczonym brzuchem do powierzchni pustyni Mojave. Kameleon zmienia kolory – dokładnie tak, jak światła tego miasta. Pulsuje nawet w dzień, chociaż żeruje głównie po zmroku – w nocy. Wtedy wydobywa z siebie pełną feerię zdradzieckich barw. Błyska kolorami, oczarowuje i nęci swoje ofiary. Z łatwością je hipnotyzuje i wtedy już są stracone. Nie mogą się wyrwać z jego lepkiego śluzu, obślizgłej otoczki. Z reguły pozostaje im tylko czekać na swoją kolej. Bo kameleon je połknie, przetrawi i WYSRA.


Środkową pręgę gada stanowi główna aleja, zwana Las Vegas Boulevard, która zaczyna się – niczym ogon – daleko na pustynnym południu, poza miastem. Przechodząc przez nowe, rozwijające się osiedla na przedmieściach – dopiero w okolicach Znaku Las Vegas – rozszerza się w tłusty tułów. Pręga ciągnie się dalej przez rozlazłe cielsko i tu zyskuje dodatkową nazwę: Strip. Gdy mówisz Strip, wiadomo o co chodzi. Strip to wystające wybrzuszenia na gadzim grzbiecie. Różnokształtne purchle. Ostre i wysokie kolce. Nieregularnie sterczące czuby. Rozdmuchane do ogromnych rozmiarów HOTELE-KASYNA. 


Ta część miasta jest zdecydowanie łagodniejsza, bywa przyjazna dla rodzin. Nawet dzieciom daje się pogłaskać. 


Tułów – z prawej strony – opiera się na rozłożystym liściu lotniska, a z lewej – przylega do grubej, splecionej, wielopasmowej gałęzi autostrady, czyli międzystanowej “piętnastki”.   


Patrząc z góry bez problemu odnajdziesz odnóża. Gadzie – rozczapierzone na obie strony – dwie pary łap. Stanowią je drogi o numerach 215 (jako tylna para) oraz trasa 95 przechodząca w 515 – z przodu. 


Przesuwając się dalej, wzdłuż pręgi Las Vegas Boulevard, przechodzimy do szyi, która podtrzymuje najważniejszą część miasta: drapieżną głowę. Wyposażone w ostre zęby Downtown z jego najbardziej zabójczym i niebezpiecznym elementem – pokrytym klejącym śluzem – jęzorem: Fremont Street. Gdy nań przypadkiem nastąpisz, lub jaszczur nim cię  mlaśnie: już się nie odkleisz. Żegnaj brachu! Jest tylko kwestią czasu, że finalnie będziesz w dupie.

– Dziekciu, zabieram cię na zabójczy język!

– Eeeeee?

– A jak starczy czasu, to może przejdziemy się po kolcach. Ale najpierw musimy zapewnić sobie BAZĘ i odpowiednio ją OZNACZYĆ.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pierwszy złoty wieżowiec, jaki mijamy po lewej stronie, to Mandalay Bay Resort. To tu zaczyna się strefa hoteli-kasyn, albo kasyn-hoteli (bo nie do końca wiadomo, która funkcja stanowi tzw. wiodący rodzaj działalności gospodarczej). Przepięknie lśni i błyszczy w czerwieni obniżającego się słońca. I właśnie z jednego z tych złocistych okien, pewien – po zęby uzbrojony świr – urządził sobie polowanie na ludzi, zebranych na przeciwległym parkingu podczas zorganizowanego tam koncertu. Całkiem niedawno. @VEGASstrong.

– Która to już, taka masowa jatka?

– Trudno zliczyć. Ale ta była NAJwiększa. I znowu Stany są NAJ, czyli światowym rekordzistą, a na dodatek duża część takich tragedii miała miejsce w szkołach i na uniwersytetach.

– A jeśli dodasz jeszcze zamachy bombowe…

– To dopiero paradoks. Ciekawy temat dla socjologów. Skąd tu tylu socjopatów? Dlaczego kraj, który szczyci się najwyższym stopniem demokracji, wiedzie światowy prym w mordowaniu obywateli przez obywateli, w masowych masakrach? Tymczasem w krajach uznawanych za głęboko represyjne dyktatury – nic takiego nie ma miejsca.

– Bo tam mordowaniem zajmuje się aparat państwowy. 

Spis treści