84. #DV jak… i to nie wszystko

DV… jak Death Valley, jak Dante’s View, jak… Darth Vader. Ale czy tylko? Death Valley to ogromny teren, nie sposób jednego dnia dotrzeć wszędzie. Po drodze mijamy wielkie, saharyjskie wydmy Mesquite Flat Sand Dune – z ogromnymi łachami żółtego piasku, ukształtowanymi przez wiatr w szerokie elipsy. Można powiedzieć, że oto wreszcie trafiliśmy na innego rodzaju krajobraz – nadal pustynny, ale klasyczny… A nie tylko te wyschnięte, słone stepy, ciągnące się setkami kilometrów.

Warto zanotować także inne miejsca w Dolinie Śmierci, które trzeba będzie zaliczyć następnym razem, o ile kiedyś jeszcze uda się tu wrócić. Najlepiej –  poważniejszym środkiem transportu, obowiązkowo 4×4. Wymarzonym pomysłem byłoby przedarcie się z Death Valley do Ponderosa w Sequoia National Forest i następnie do Sequoia Park, przez pokręconą i samotną Canyon Road w Sierra Nevada. Tak, jak wędrowali na zachód pierwsi osadnicy.

A co jeszcze w samej Dolinie Śmierci? Warto byłoby zobaczyć ogromny krater Ubehebe oraz słynne wyschnięte błotne jezioro Racetrack Playa, po którego powierzchni, w magiczny sposób, poruszają się wielkie głazy. Jak to możliwe? Jest wiele teorii, włącznie z najbardziej spiskowymi, stąd temat wydaje się interesujący, nawet dla naukowców z NASA.

Równie ciekawy może okazać się Rainbow Canyon, zwany przez lotników Kanionem Gwiezdnych Wojen – połączony z Przeskokiem Jedi (Jedi Transition). Tu trzeba trafić na dzień ćwiczeń lotniczych. Jest to wąska lotnicza gardziel, położona ok. półtorej godziny jazdy na zachód od Badwater, będąca poligonem ćwiczebnym dla pilotów wojskowych. Piloci z wielu formacji, zarówno szybkich myśliwców, jak i wielkich maszyn transportowych, trenują błyskawiczny przelot, tuż nad płaskim terenem pustyni, by w decydującym momencie wpaść pomiędzy skały kanionu – w wąską, krętą nieckę, a następnie wylecieć na drugą stronę doliny. Ćwiczenie uczy lotów na niskiej wysokości, poniżej zasięgu radarów. A cała atrakcja polega na tym, że z kilku punktów widokowych np. Father Crowley Vista Point, usytuowanych na wierzchołkach wzniesień, można od góry obserwować rozpędzone samoloty, niemal przyklejone do dna doliny. Dysponując dobrym obiektywem udaje się sfotografować hełmy pilotów.

Istnieje kilka dróg, umożliwiających wydostanie się z Death Valley. Nam jest wszystko jedno, którędy i w jakim kierunku, więc wybieramy trasę numer 374, zwaną Daylight Pass Road i jedziemy w stronę Nevady. Zobaczymy co się teraz wydarzy.

Na przestrzeni wielu kilometrów jesteśmy jedynym pojazdem, co wcale nam nie przeszkadza. Obserwujemy jednostajny krajobraz przecięty przez prostą, czarną wstęgę asfaltu. Gdzieś za nami pozostają gęste, ciemne chmury, ale dobrze wiemy, że nie spadnie z nich ani kropla deszczu, ani paliwa, ani nawet żadna manna.

Po tym męczącym, upalnym dniu nie chce się nawet gadać. Zresztą kumple nie muszą. Wystarczy, że włączą muzę…

In a manner of speaking
I just want to say
That I could never forget the way
You told me everything
By saying nothing
In a manner of speaking
I don’t understand
How love in silence becomes reprimand
But the way I feel about you
Is beyond words

Oh give me the words
Give me the words
That tell me nothing
Oh give me the words
Give me the words
That tell me everything

(fragm. In A Manner Of Speaking, Tuxedomoon, sł.: Winston Tong, choć akurat w Death Valley leciało w wykonaniu Martina L. Gore’a)

I tak po naszemu
Mówię to prosto z głowy,
Nigdy nie zapomnę tej drogi
Gdy rzekłeś wszystkie słowa
Wcale nie mówiąc nic.
Choć w pewnym sensie 
Nie rozumiem
Że przez milczenie 
Przyjaźń staje się upomnieniem,
A przecież 
to nie wymaga słów.

Och, znajdź takie słowa, 
Powiedz te słowa,
Które nie mówią nic.
Och daj mi te słowa, 
Powiedz te słowa,
Które wyrażą wszystko.

 

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

 

 

 

   

 

 

 

  

 

 

 

Spis treści