34. #Big Sur

Wracamy na jedynkę i jedziemy. Jedziemy i gapimy się na prawo. Ponieważ każdy nowy kilometr i każdy zakręt drogi przynoszą inne krajobrazy:

  • albo wysokie klify,

  • albo piaszczyste, długie plaże,

  • albo przybrzeżne, zielone pola golfowe,

  • albo przedziwne drzewa, trwale przygięte do ziemi i odwrócone plecami od oceanu, 

  • albo trawiaste łąki falujące na wietrze w rytmie oceanu.

  • albo panoramiczne przystanki, na których nie sposób się nie zatrzymać,

  • albo parkingi przy których stają surferzy i ćwiczą swoje wygibasy,

  • albo nadbrzeżne rozlewiska,

  • ale najlepszy widok czeka na nas w markecie Safeway w Santa Cruz: meksykańska Jambalaya – ostra, gęsta i lecznicza!

     

Okazuje się, że prawie cały dzień tracimy na przejechanie… zaledwie dwustu kilometrów, z zakładanych na dziś… siedmiuset. I tak oto spełnia się przepowiednia Miecia, że “jedynki” nie da się szybko przełknąć i pokonać za jednym razem. 

O ile “jedynkę” uda się przejechać W OGÓLE. Bo gdzieś, w jednym miejscu, chyba, prawdopodobnie, być może… mijamy tablicę “CA-1 Road Closed”. Drogowy klozet? Przynajmniej tak nam się wydaje, że taka tabliczka gdzieś nam mignęła. Ale dokładnie gdzie? I jeśli to prawda, to taka informacja musi być przecież powtarzana? Podobno kiedyś, ta panoramiczna trasa – wykradziona morzu i skałom – bywała już zamykana: a to że ocean, podczas sztormu, naniósł piasku, a to nastąpiło osunięcie ziemi ze skarpy, a to – innym razem – na skutek potężnych pożarów trawiących Kalifornię, gdy droga była nadmiernie zadymiona.

– Zamknięta / nie zamknięta? – Oto jest pytanie!

– A jeśli tak, to w którym miejscu?

– Czy uda się chociaż zaliczyć piękne parki krajobrazowe w Big Sur?

– Spytajmy!

Czy my już skądś to znamy? Która to zasada? Chyba siódma – rozszerzona w ramach ustawy dotyczącej ograniczonego zaufania. Pytamy więc, gdzie się da… 

  • w sklepie przy TEJ drodze, 

  • taksówkarza na postoju również przy TEJ drodze, 

  • w punkcie informacji turystycznej, który sprzedaje mapy TEJ drogi, 

  • w końcu – na stacji benzynowej, która nie lewituje gdzieś w przestworzach, tylko obsługuje kierowców TEJ drogi… 

Wszyscy pytani są lokalsami, wszyscy pracują przy trasie CA-1 i codziennie się nią poruszają. Wszystkim zadajemy takie same, proste pytania zamknięte, nie pozostawiające miejsca na interpretację. Szczegółowo opisujemy problem, aby usłyszeć jednoznaczną odpowiedź: TAK albo NIE. 

– Hej, czy jedynka jest otwarta na południe? YES or NO? 
– Czy można nią przejechać w stronę Los Angeles? YES or NO?
– Czy słyszeliście, żeby ostatnio była zamknięta? YES or NO?
– Czy widzieliście tu gdzieś znaki ostrzegawcze? YES or NO?
– Czy słyszeliście jakieś komunikaty w lokalnych wiadomościach? YES or NO? 
– Czy nadjeżdżają samochody z południowej Kalifornii? YES or NO?

Chociaż za każdym razem, na końcu języka, nasuwa się pytanie pomocnicze:

– Hej czy ty kurwa jesteś pierdolnięty? RACZEJ TAK / RZADZIEJ NIE.

Bo nikt nic nie wie, każdy uśmiecha się sympatycznie, recytuje te wyuczone how are you, bezradnie rozkłada ręce, podpowiada, aby zapytać gdzie indziej. Ale gdzie?

– Musimy się sami przekonać…
– Przecież nie było ani deszczów, ani sztormów, ani pożarów.
– No to powinno się udać. Ruszamy!

jedynka - takie klimaty

Powoli zbliża się zmrok. Choć tutaj, na zachodzie, na najdalej wysuniętym skrawku Ameryki, ta pora nadchodzi najpóźniej. To coś takiego, jak dodatkowe minuty w dobowym abonamencie. Nie będziemy się więc teraz martwić takimi głupotami jak nocleg.

Grzejemy do przodu, realizując plan podziwiania każdego zakrętu… aż do maksymalnego wyczerpania dodatkowych minut.

– Nie mijaliśmy żadnego motelu!
– Nie było żadnego znaku.

Nasz papierowy, oldskulowy atlas drogowy Ameryki, kupiony w lumpeksie za dolca, pokazuje: po lewej tylko lasy i wzgórza, a po prawej ocean. Wytężając wzrok – przez mrok – widzimy tylko lasy i wzgórza i słyszymy… ocean! Stare mapy nie kłamią!

– Kawałek za nami, mignęła mi droga w góry, a przy niej, na mapie, widać jakieś zabudowania.
– Zawracamy!

Wbijamy się w wąską dróżkę. Obok samochodu przemykają sarny. Jesteśmy wszak na ich terenie. W końcu dojeżdżamy do pierwszych zabudowań. Do kolejnych się nie da, bo drogę blokuje zwalone drzewo. Jest to jakiś znak. @Zasada nr 9: Obserwuj znaki!

Kręcący się przy zabudowaniach pracownicy leśni, pytani o motel lub camping, wiedzą tylko tyle co widać na obrazku:

– No, drzewo się zwaliło! Wicher…. – prawie jak w węgierskiej scenie w pewnym znanym polskim filmie.

Trzeba się więc wycofać i wrócić do ostatniej miejscowości o melodyjnej nazwie Carmel-by-the-Sea. Miejscowość jest jakby trochę luksusowa, mijamy zbyt elegancki hotel oraz szeregi wypasionych butików i restauracji. Kiepski klimat tu panuje, chociaż nadmorski.
– To może przekimamy się na plaży? Przecież jest ciepło. 

Łapiemy się jeszcze na koniec pacyficznego zachodu słońca. Co dodaje fajności i nawet zachęca do noclegu – gdyby nie tabliczki ostrzegawcze:
– Plaża strzeżona. Parking strzeżony. Wszystko strzeżone. Zakaz przebywania po zmroku. Samochody będą odholowane. Podpisano: jakiś szeryf albo burmistrz Carmel, w domyśle: miejscowości luksusowej.
– No to nie będzie tequili na plaży, nie tym razem. Co jakby nie zmienia faktu, że spać gdzieś trzeba. 
– No to wracamy tam, skąd już wróciliśmy, tam gdzie lasy, wzgórza, sarny i ocean.

Całkiem po ciemku, na chybił trafił, pakujemy się w pierwszą lepszą boczną dróżkę, pod górę, kilka zakrętów, dalej nie ma już co jechać, aby się w coś nie władować – nie tym razem. Stojąc w krzaczorach sięgamy do zapasów i… 

– Wyciągamy materac. Przezorny zawsze ubezpieczony – Wpajano nam to hasło od dzieciństwa.  
– Normalnie new romantic!
– Duży samochód, dwóch dużych chłopów, duży materac – Dmuchamy!
– Psssssst, Psssssst – Ustnie, gdyż dołączona pompka nie ma wtyczki samochodowej – takie pieprzone detale niejednemu zepsułyby wieczór. Ale nie nam.
– Następnym razem trzeba będzie uważać na takie szczegóły. – Będziemy uważać!
– Psssssst! – to na zdrowie!
– Psssssst! – dobranoc!

 

Gdy jednak co chwilę jesteś budzony: 

  • przez efekty uboczne tego psssst…

  • albo wymyka się inny psssst…

  • albo przez bagażnikową klaustrofobię,

lub przez wielki wóz strażacki, który przypadkiem akurat tutaj musi czegoś szukać na sygnale…

 

…to o czwartej w nocy chciałoby się filozoficznie zapytać:
A może by już ruszyć w drogę, w poszukiwaniu straconego czasu? – Ale zapewniamy… Męskie poranki wcale nie są filozoficzne. To zwykła proza życia. 
– Masz rację. I tak tu więcej nie pośpimy. Wstajemy! Zobaczymy pacyficzny wschód słońca! Zachód już widzieliśmy.


Podsumowując: tej nocy, najczęściej wypowiadanym, najbardziej uniwersalnym słowem było najczęściej wypowiadane, najbardziej uniwersalne polskie słowo.
nocleg w bagażniku
Spis treści