50. #Wilanów, rok 198? (? dla zmyły)

Trwają przygotowania do studniówki w najgorszym – według wszelkich rankingów – warszawskim liceum. W najlepszej szkole na świecie. Dostajemy polecenie od wychowawczyni i dodatkowo – z jakiegoś komitetu składkowego – kasę na taksówkę. Mamy wypożyczyć i przywieźć z jednostki wojskowej na ulicy Szwoleżerów poligonową siatkę maskującą. Jedziemy więc do Karczmy na Czerniakowskiej na zakąskę i wódkę. Mamy kasę! Siatkę przytarga się jakoś autobusem. Mamy również czas, bo przecież taką siatkę z jednostki Ludowego Wojska Polskiego załatwia się baaaaardzo długo, wicie rozumicie… rozkazy, procedury, co nie? Później psor Mors, wuefista i stary równiacha, będzie nas wywoływał z każdej lekcji, bo w końcu taką siatkę trzeba jeszcze baaaardziej długo* zawieszać pod sufitem na sali gimnastycznej. 

*tak, wiemy, że poprawnie powinno być: “dłużej”. A czy może być “baaardziej dłużej”?

 

Studniówka w restauracji? Chyba was wszystkich popierdoliło. Najlepsza i najważniejsza impreza życia w jakiejś nadętej restauracji, do której jeszcze się  nachodzicie przez całe przesrane, dorosłe życie? NIGDY! Studniówka musi być w szkole! Taką studniówkę zapamiętacie. PAMIĘTAMY!

No i najważniejsza studniówkowa kwestia oczywista…

– Wódka czysta. 


Nie żadne tam stroje i muszki do nowych garniaków, nie żadne tam pary do Poloneza, czerwone majtki i inne bzdety. Jeśli będzie wódka: wszystko będzie! Będzie wszystko!


Z wódką na studniówce to taka stara, tradycyjna zabawa w kotka i myszkę. W chowanego i udawanego. Wiadomo, że każdy chce się napić. Każdy uczeń i prawie każdy nauczyciel. Może oprócz dyra, bo to komuch i systemowy konfident. Dlatego taką wódkę trzeba przemycić, zbunkrować i udawać, że się nic nie wie. Że nawet nie jest się zainteresowanym.


Wódka jest w tamtym czasie towarem reglamentowanym, bezcennym. Drogim i trudnym do kupienia. Albowiem mamy
Szarą Rzeczywistość. Kartki na wódkę już dawno wykorzystali starzy, ponieważ ten rodzaj kartek był najcenniejszy. Chodliwy. Stanowiły kupon wymienny na wszystkie inne możliwe kartki: na mięso, cukier, czekoladę i benzynę. Bez kartki nie da rady kupić wódki w sklepie. Z kartkami też ciężko, ponieważ trzeba upolować dostawę. Prawie jak w Stanach, podczas ich prohibicji. Na szczęście jesteśmy już pełnoletni, gdyż wcześniej musielibyśmy jeszcze bardziej kombinować i udawać dorosłych. Ale to też mieliśmy rozpracowane.


Kupno zwykłej flaszki to niezła gimnastyka i prawdziwe wyzwanie. Najlepsza szkoła życia i zdobywanie wiedzy z zakresu handlu, zarządzania, rynków walutowych, marketingu i prawa. Teraz uczą tego na Bóg wie jakich uczelniach – wtedy – pod sklepem i na ulicy.


Najpewniejszym miejscem do zdobycia wódki był oczywiście Pewex. Raj PeeReLu . Kolorowy świat, zamknięty za walutową bramą. Połówka Żyta lub Wyborowej kosztuje całego, jednego, świętego DOLCA. Mniej więcej tyle, ile kaseta magnetofonowa. Ale skąd wziąć jednego dolca? Głupie pytanie: od konia! Czyli cinkciarza. Łatwiej u niego kupić ekwiwalent dolca czyli tak zwany bon dolarowy. Za granicą miał wartość zużytego papieru toaletowego, ale w Pewexie stanowił pełnoprawny środek płatniczy. A jego posiadanie nie powodowało ewentualnych pytań ze strony Milicji Obywatelskiej tak, jak przy prawdziwych dolarach: bo skąd? A jak? A od kogo? A może z nielegalnego obrotu? A może kontrabanda albo jakiś szpieg?


A teraz wyobraźcie sobie: ile się trzeba było nazbierać kieszonkowego, by wystarczyło na zakup takiego bonu lub dolca? To tylko my wiemy. Nie jesteście nawet sobie w stanie tego wyobrazić. Tak! JEDNEGO DOLCA.


Wracajmy jednak do szkoły: sale udekorowane, stoły rozstawione na głównym korytarzu, wódka zakupiona. Jest pięknie. Każdy spróbuje coś przemycić – podobno będą kontrolować przy wejściu. Można poprosić koleżankę, by wsadziła sobie, no… na przykład do kosmetyczki. Ale przecież to my jesteśmy od dekoracji. Mamy klucze do sal, trzeba to wykorzystać! Każdy kombinuje gdzie ukryć swoją flaszkę… albo w szatni, albo w klasach, albo…


A nasza trójka: Leśny, Dziekciu i ja tworzymy spółkę, to znaczy spółdzielnię. Zresztą do teraz. Rezerwową flaszkę kupujemy wspólnie i postanawiamy schować ją w kiblu. A jak to połączyć, aby wódka była jednocześnie ukryta oraz schłodzona?

– Oczywiście w kiblowym rezerwuarze!


Tamte rezerwuary to było coś! Zabytkowe górnopłuki: żeliwne, porządnie wykonane pojemniki, podwieszone pod sufitem. Spuszczanie wody uruchamiano poprzez pociągnięcie za metalowy łańcuch. Nie było łatwo dostać się do środka rezerwuaru: pokrywy były ciężkie i zakręcone na podrdzewiałe śruby, co dawało poczucie odpowiedniego zabezpieczenia dla ukrytego tam i chłodzonego wkładu.
– Flaszka schowana! – Tylko my trzej o niej wiemy!


– Studniówkę, to znaczy Poloneza czas zacząć – oznajmia DJ, gdy wreszcie nastaje ten wieczór.

A potem szybko do stołów! Pomimo braków wszystkiego, rodzicom udaje się wyczarować dla nas wędliny i sałatki – zaczynamy ucztowanie. Pod stołami już krążą pierwsze flaszki, rozlewane do kubków od herbaty lub miseczek po barszczyku. Baczne spojrzenia, czy nikt nie patrzy i niewinne miny. Już jest fajnie. Aby wieczór nie skończył się zbyt szybko trzeba się trochę rozruszać. To @Zasada nr 13 by pod stołem nie nurkować, trzeba trochę podensować. 


Dziewczyny odszykowane na 150% mocy, makijaże, fryzury, białe bluzeczki, czarne spódniczki i siateczkowe czarne rajstopy. Taka moda. Schludna, elegancka, bez jakiegoś wydziwiania i straganu próżności. Jest wśród nich moja przyszła żona, z którą nie bardzo się wtedy lubimy. WTEDY, NA RAZIE. 


Jest także Demon. Dziekciu unika go jak ognia, nie rozmawia, nie podchodzi, nie prosi do tańca. A czego się wtedy słuchało? Oczywiście New Romantic! Gdyby się ugiął – wszystko by wróciło. Musi więc być twardy i nieugięty.

Ja wręcz przeciwnie.

Kręcimy się. Czy można po 30 latach pamiętać jaka to była piosenka? Można. Wszak byliśmy, jesteśmy i będziemy romantykami muzyki rockowej. Brothers in Arms z płyty o tym samym tytule – Dire Straits. Do teraz czołowa pozycja na listach przebojów wszechczasów.

Leci czarno-biały teledysk, o towarzyszach walki, więc czas do nich dołączyć, ruszyć do boju, a tobie krzyżyk na drogę. 

Wsłuchany w serca swego tajemny zew,

Rubinem czystym gwiazdy lśnią

I tylko jeden słychać z oddali śpiew.

To jest twój azymut i kres twej drogi,

Twoje piekło, cały twój słodki raj.

To do niej tak płyniesz,

Aż na życia skraj, Lorelei!

Dopłyniesz i zginiesz. W Lorelei! Lorelei!

To ona, wciąż ona,

Tylko jedna naj, Lorelei!

Przeklęta, szalona… Lorelei…”

 

(Twoja Lorelei, Kapitan Nemo, sł. Andrzej Mogielnicki)

Ktoś z rodziców miał znajomości w telewizji i załatwił na studniówkę ekipę z profesjonalnym sprzętem, jakiego nie było nawet w Pewexach. W szkole pojawili się panowie z wielkim ekranem, zawodowym rzutnikiem, nagłośnieniem i magnetowidami w systemie Sony Beta (który był używany w studiach telewizyjnych na Woronicza, gdyż oferował dużo wyższą jakość, niż popularny VHS). Oprócz wyjątkowego sprzętu, panowie z telewizji zorganizowali nagrania, których telewizja nigdy nie emitowała! ONI je posiadali, mieli do nich dostęp, tymczasem telewidzom pokazywali na antenie Boltera – Daj mi tę noc. Fajnie?! System Szarej Rzeczywistości próbował nam nawet ukraść lub reglamentować muzykę! Czy obecnie mieści się coś takiego w głowie? 

Wtedy moglibyśmy więc stać na sali gimnastycznej i gapić się na teledyski, których nigdy wcześniej i jeszcze długo później nie dało się nigdzie obejrzeć, chyba że ktoś z zachodu przemycił do Szarej Rzeczywistości kasety VHS i następnie przegrywał je na pirackie kopie. 

Oglądamy więc Genesis – Land of Confusion, Pet Shop Boys – Suburbia i  Opportunities (Let’s Make Lots of Money), Ultravox – Same Old Story, Depeche Mode – Master And Servant i wiele innych, wspaniałych hitów. Niestety – choćbyśmy bardzo chcieli – nie mamy czasu zobaczyć wszystkich, gdyż musimy być w różnych miejscach. Trzeba oblecieć szatnię i poszczególne klasy, ponieważ i tu i tam coś się dzieje. Schodzimy do podziemi – i dosłownie i w przenośni. Kumple już tam są, brzęczy szkło, każdy coś tam przyniósł. Jest Dziekciu, Leśny, Buczek (obecnie ś.p.), Stasiek (również ś.p.), Wilar (zaginiony w akcji), Daniłka i Wsiur. 

Demon przestał się liczyć. Sam się wyoutował. Pogonił się w swym obłędzie –  jak ktoś nienormalny w rui – i to za żonatym psorem z naszego LO! Niebawem odleci na jeszcze inną orbitę. Odfrunie do Teksasu w poszukiwaniu American Dream. Wykorzysta te słówka, które powtarza na głos, stojąc twarzą do ściany, sama – na korytarzu, albo w autobusie. Te puste słówka, z pustej głowy. GOOD LUCK sugar girl!

Wtem – jak spod ziemi – wyrasta psor Michalak (nazwisko zmienione). Ale jak to spod ziemi? Przecież my już jesteśmy w podziemiach! Może był jeszcze głębiej? A może był już po głębszym? W każdym razie wyczuł pismo nosem. 
– No, co tam chłopaki? Co kombinujecie? – Zabawa w chowanego skończona, dowody stoją na stole.
– To może psor się z nami napije? – Proponuje bezczelnie Dziekciu.
– To polej! – Dziekciu nalewa trochę do szklanki.
– Więcej! – nakazuje psor – do połowy!

Wznosimy toasty… bach, bach!

– Tylko uważajcie chłopaki, bo będą kontrole! – Ostrzega nas na odchodne.
– To ustna matura z PNOSu chyba już zdana?


Później, zabawa jeszcze bardziej się rozkręca. Już świrujemy na całego i nakręcamy się na NAJwyższe obroty, gdyż jest to NASZ CZAS! Nasz NAJlepszy czas na świecie!
– Skoro najlepszy czas to może i NAJwyższy? Czas na tę ostatnią butelkę z kibla! – Idziemy we trójkę. Dziekciu, Leśny i ja.
– Wspinaj się, my stoimy na czatach.
– Teraz! podnieś klapę!
– Nie ma nic! Kurwa! Pusto!
– Jak to nie ma? Sięgnij głębiej!
– No mówię, że nie ma! – dobiega rozpaczliwy głos spod samego rezerwuaru.
– Może to nie ta kabina?
– Sprawdzaj obok!
– Też nie ma….
– KTOŚ ZAJEBAŁ FLASZKĘ!

Nigdy nie dowiadujemy się kto i w jakich okolicznościach. Stąd – również tego rozdziału – nie udaje się zamknąć. Może to i lepiej?!

Kingman, trochę później

– Czyli co? Chłodzimy po wilanowsku?
Dawaj! Dzisiaj flaszki nikt nam nie zajebie! – rozkręcamy rezerwuar, pakujemy wkład i ruszamy w poszukiwaniu kolacji.
– Chodźmy na miasto, do jakiegoś pubu. Po drodze mijaliśmy fajne spelunki – namawiam Dziekcia.
– Słuchaj albo speluna, albo jutrzejsza jazda! Wybieraj!

Niepocieszony muszę się poddać. Przyznaję mu rację. Wybieramy więc motelową restaurację i to dosłownie w ostatniej chwili, ponieważ zaraz zamykają. Dochodzi godzina 22. Na stół wjeżdża ostatni tego dnia wielki stek na mokrej od tłuszczu bułce. 
– Czy oni powariowali? Wszystko tu muszą nasączać tłuszczem? 

Pomimo zmęczonej miny kelnerki – niejako na deser – udaje się kupić w mini-sklepiku, przy wyjściu z restauracji, dwie koszulki z napisem Route 66. Prawdziwy rarytas!

– Wracamy do pokoju. Jutro długi i ciężki dzień! No i jeszcze coś tam na nas czeka i marznie w kiblu.

Spis treści