19. #Most podejście nr 2 i kolejne, niezliczone

Wizyta na Golden Gate Bridge, na naszym właściwym moście, nie stanowi już problemu. Stalowa przeprawa nad Zatoką Złotych Wrót jest NAJbardziej znanym mostem na świecie.
– Jeśli coś jest NAJ na świecie, to jest to dla nas!

Dojazd trasą szybkiego ruchu, jeszcze krótki tunel i już wjeżdżamy na prawie trzykilometrową przeprawę, z czego odległość pomiędzy dwoma podporami to dokładnie 1280 m. Pod nami Złote Wrota Zatoki, przed nami stalowe Złote Wrota w kolorze czerwono-rdzawym. Potężne klamry pylonów ściskają po trzy pasy jezdni w każdą stronę. Most wsysa nas i opasa swą ogromną konstrukcją. Grube, żelazne naciągi, pomimo swej niewyobrażalnej wagi, wystrzeliwują z poziomu jezdni i uginając się pod ciężarem, powoli zmierzają w górę, do punktu zbiegu, na szczycie każdego z pylonów. Tymczasem pionowe liny, dzięki swej regularnej rozpiętości – od naciągów aż do pomostów jezdni – domykają tę przepiękną, uporządkowaną, architektoniczną formę. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie mieli skojarzeń muzycznych. Te liny są jak struny gigantycznego instrumentu, monstrualnej harfy, na której wiatr odgrywa swą melodię. Każda struna ma inną długość, każda odpowiada za inne dźwięki. Im bliżej pylonu, tym liny coraz dłuższe, czyli basowe, a więc to, co lubimy najbardziej.
– Jest!!! Ponad trzydzieści lat czekania! – jara się Dziekciu zza kierownicy.
– Ach! Hej! – z samochodowych głośników zaczyna grać piosenka, niczym z zaświatów.

Ah Hey! One man, one goal, one mission
One heart, one soul, just one solution
One flash of light, one god, one vision
One flesh, one bone, one true religion
One voice, one hope, one real decision
Give me one vision, yeah
No wrong, no right
I’m gonna tell you there’s no black and no white
No blood, no stain
All we need is one worldwide vision
One flesh, one bone, one true religion
One race, one hope, one real decision, oh yeah!
I had a dream when I was young
A dream of sweet illusion
A glimpse of hope and unity
And visions of one sweet union
But a cold wind blows and a dark rain falls
And in my heart, it shows
Look what they’ve done to my dream, yeah! One vision.
So give me your hands, give me your hearts
I’m ready! There’s only one direction,
One world and one nation, one vision
No hate, no fight, just excitation
All through the night it’s a celebration
One flesh, one bone, one true religion
One voice, one hope, one real decision
Give me one light, yeah
Give me one hope, hey
Just give me, ah
One man, one man
One bar, one night
One day, hey, hey
Just gimme, gimme, gimme, gimme fried chicken!
Vision, vision, vision, vision

(One Vision, Queen, aut. Roger Taylor, Brian May, Freddie Mercury, John Deacon)

Jeden człowiek, jeden cel, jedna misja,
Jedno serce, jedna dusza i tylko jedno wyjście.
Jeden błysk, jeden Bóg i jedna wizja.
Jedno ciało, do kości, to nasza religia.
Jednym głosem, ku nadziei, jedyna decyzja.
Daj mi tę jedną wizję, yeah!

Albo pójdzie dobrze, albo będzie źle,
Choć nic nie jest czarne lub białe,
Nic nie krwawi, nie plami.
Potrzebna nam tylko wspólna wizja.
Jedno ciało, do kości, to nasza religia.
Jednym głosem, ku nadziei, jedyna decyzja, o tak!

Me marzenie, będąc młodym,
Ta słodka iluzja,
Jak ziarno nadziei i zgody
W jedności wyśniona konkluzja.
A potem wichry losu i ciężkie deszczowe chmury,
Czy w sercu coś pozostało? Yeah!
Czy legło wszystko w gruzy? Ta jedna wizja!
Podajcie mi swoje ręce i swoje serca
Jest tylko jedna droga do celu.
Jeden świat i jeden naród, jedna wizja.
Bez nienawiści i walki, w ekscytacji
Przez całą noc, świętujmy. Yeah!
Jedno ciało, do kości, to nasza religia.
Jednym głosem, ku nadziei, jedyna decyzja.
Daj mi to światło. Yeah!
Daj mi nadzieję. Hey.

Słowniczek podręczny:
Gimmmie (slang.) – daj mi one – jeden, jedna, jedną night – noc
hope – nadzieja
bar – miejsce serwowania np. Corony i Tequili
day – dzień
man – np. ja albo Dziekciu hey – hej
vision – wizja, powtarzana wielokrotnie – ma większą szansę się spełnić
fried chicken – smażony kurczak

Zanim dokona się nasza misja i wypełni bliżej nieokreślona wizja, zatrzymajmy się przy moście. Po prawej stronie, na jego drugim końcu, jest niewielki parking. Można zostawić samochód i ruszyć pieszo na most. Z każdym krokiem zmienia się pogoda. Nad zatoką Golden Gate – właśnie w tym momencie – otwierają się Złote Wrota chmur i pierwszy promień słońca strzela ostrym laserem w wodę. Najpierw obejmuje przypadkowy statek, potem wyspę Alcatraz, a w końcu dociera do centrum San Francisco, rozświetlając szyby wieżowców. Taka epicka scena jest konieczna, by pomyśleć: 

  • że to my,
  • że tu i teraz,
  • że po latach,
  • że razem,
  • że spełniamy swoje marzenia, 
  • że w ogóle…

Powiedzmy sobie szczerze, bo wszystko tu jest szczere: 

  • Teraz już nie jest jakimś wielkim wyczynem wyjechać do Kalifornii, może już tu byłeś albo się wybierasz (żeby tylko Kalifornii, ale na razie ciiiiii).
  • No, może niektórym z Was uda się zobaczyć w tak krótkim czasie tyle, ile my zobaczyliśmy, bo – nadal szczerze – to będzie niezły hardcore.
  • Może niektórzy z Was – naprawdę już nieliczni i mocno przebrani – dokonają tego w rytmie rock’n’rolla…., (choć na pewno już nikt z Was nie będzie za jednym razem na takich koncertach, ale na razie ciiiiii).
  • Może nawet uda Wam się nie pokłócić z kimś po drodze albo nie patrzeć na czyjeś wąty, fanaberie, fochy i krzywe miny.
  • Może nawet – będą Wam codziennie puszczać ze śmiechu zwieracze i przeżyjecie podduszany orgazm z brakiem tchu, w spazmatycznych atakach humoru.
  • Ale powiedzcie – patrząc nam prosto w oczy – ilu z Was uda się taki wyjazd – nie samotnie, nie z drugą połówką, nie rodzinnie, nie z ogonami, tylko… z najlepszym kumplem ze szkoły?
  • No bo ilu z Was ma jeszcze takich przyjaciół?…

…więc jeśli NIE MOŻESZ odczekować tych wszystkich punktów oraz twierdząco odpowiedzieć na wszystkie zadane kwestie i szczerze przyznać “no że akurat tego się nie da” – zapraszamy do dalszej lektury, bo dopiero się rozkręcamy. Czasem będzie opisowo, czasem przyspieszymy, ale wszystko po to, aby pokazać Wam naszą wersję PRAWDZIWEJ WOLNOŚCI z planem bez planu.

I choć jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, że ta chwila właśnie nas stygmatyzuje, wypala na nas piętno, to powoli dociera do nas jej powaga, zwłaszcza gdy… dzwoni dzwonek telefonu. Akurat w takim momencie!? Ta – pozostawiona w domu i w myślach wywołana do apelu – druga połówka, chciała właśnie teraz, o coś zapytać, albo miała jakiś pilny problem! Teraz, gdy my stoimy na moście, nad wodami Zatoki San Francisco…
– Kurwaaaaaaa! – telefon Dziekcia zatacza w powietrzu piękne salto…
– Pierdolona! – i spada na stalowy, czerwono-rdzawy chodnik, dwa centymetry od krawędzi.

Co prawda nie udaje mu się popełnić samobójstwa w wodach zatoki (choć to jedno z NAJpopularniejszych, suicydalnych miejsc na świecie), ale udaje mu się pięknie roztrzaskać o żelazne podłoże. Tak, ta krótka, acz oscarowa scena na moście, zaiste stygmatyzuje:
– Nikt już do nas nie zadzwoni (extra!).
– My do nikogo nie zadzwonimy (super!).
– Nie odnajdziemy swojej lokalizacji (trudno, co zrobić).
– Cała koncepcja wykupienia karty GSM z dużym limitem Internetu i możliwością udostępniania sieci dla laptopa i kolejnego telefonu – bierze w łeb (i huj!). 
– NO WIDZISZ? PO CO PLANOWAĆ?
– Hmmmmm… Nie wierzę, nie wierzę, jak to możliwe, jak to się stało?!

Składamy szczątki telefonu do kieszeni, nie ma teraz czasu na zajmowanie się głupotami, gdy trzeba obejść most:

  • od dołu,

  • od góry,  

  • z boku, 

  • i jeszcze zbadać okolice. 

Każda opcja jest ciekawa i każda kusi. Mijamy jakieś, kraty, zasieki, kamery i przypadkowo znajdujemy furtkę techniczną – o dziwo: jest otwarta.
– Wchodzimy! 

Most z poziomu przejazdu wygląda pięknie i imponująco. Ale od dołu mamy okazję zobaczyć zupełnie inny widok. Poważny i dobitnie charakterny: stalowe podbrzusze, naszpikowane tysiącami żelaznych belek, poskręcanych w ażurowy kręgosłup. Wszystko to wisi w powietrzu i schodzi daleko w dół, aż do nadmorskich skał. I co ciekawe – musi być dostępne dla techników i ekip remontowych. Dlatego właśnie, pomiędzy przęsłami, wzdłuż pomostów jezdni, zamontowano na stałe różne windy i suwnice. Ciekawych pytań pojawia się więcej. Choćby: co ile lat trzeba nałożyć nową warstwę czerwono-rdzawej farby, Ile to kosztuje… materiałów, nakładu pracy? Zaliczenie tego typy pytań do kategorii magiczno-retorycznej znacznie ułatwia życie i samo rozwiązuje sprawę. Stąd na przykład wiemy już, w jaki sposób ten most mógł wytrzymać kilka poważnych trzęsień ziemi…
– It’s a kind of magic!

Widok na most z góry jest jeszcze lepszy. Nie potrzeba dronów i innych wynalazków. Wystarczy wejść na wysokie wzgórze od strony Hrabstwa Marin. Droga prowadzi ponad pylony mostu. Ponad chmury. Przy każdym wiszącym moście na świecie – chmury tworzą magiczne uzupełnienie konstrukcji. 

  • Mogą zalegać pod powierzchnią przejazdu, stanowiąc nie do końca  bezpieczną poduszkę, dla skaczących desperatów. 

  • Ewentualnie potrafią przykrywać wszystko gęstą pierzyną, zasłaniając jakikolwiek widok. 

  • I w końcu mogą unosić się lekko ponad mostem, czepiając się jego pylonów.

Jest też opcja ruchoma, czyli taka jak dziś, tu i teraz. Byliśmy na poziomie jezdni – chmur nie było. Wspinamy się wyżej…
– Wow, zajebiście! – długa smuga białego obłoku przyleciała nie wiadomo skąd, rozciągnęła się wzdłuż mostu, przyczepiła i nie puszcza. Jakby rozpięta na jego linach puchowa bielizna.      

Żeby już całkiem nas rozkleić – słońce zachowuje się jak dyskotekowy stroboskop z lat 80-tych – pulsacyjnie rozświetla zatokę, powodując, że chmura zmienia barwy: przechodzi od szarości w biel, róż i złoto. 
– Normalnie bajecznie!
– It’s a kind of magic! Ile razy można powtarzać?
– Sam wiesz. Bez końca. 

Jeszcze eksplorujemy stare, nadbrzeżne bunkry, strzegące kiedyś dostępu do wnętrza zatoki – po obu stronach Złotych Wrót. Można tu nakręcić niejeden film. Akurat my, zimnowojenne dzieci, nie mamy problemów z odgrywaniem scen pasujących do takich dekoracji. 

A potem jeździmy po okolicznych miasteczkach, wpasowanych ciasno w skały, do których – wzdłuż wąskich i krętych uliczek – przyklejono całą masę ciekawych rezydencji. 

Jako że już przenosiliśmy się w czasie, to prawie dwa lata później robimy najazd na most od strony mokradeł na północy – od Hrabstwa Marin. Podróżując w kierunku miasta i mijając ostatni tunel – klawisz play uruchamia – adekwatne do chwili – hipisowskie wyznania Scotta McKenzie. Jeśli masz pod ręką jakąkolwiek muzodajną aplikację, włącz teraz właśnie TO właściwe nagranie, na chwilę zamknij oczy i poczuj to co my. Aplikacja podpowie ci tytuł. Jeśli jednak należysz do naszego targetu – masz to zapewne na płycie, najlepiej winylowej. Sam wiesz co, bez podpowiadania.

Aby zamknąć ten rozdział należy jeszcze zaliczyć piaszczystą plażę Baker, skąd można uchwycić alternatywną perspektywę mostu oraz odprowadzić wzrokiem czerwoną kulę słońca, tonącą powoli, lecz nieuchronnie w wodach zatoki. Kolejny wyjątkowy landszafcik do kolekcji. Chciałoby się powiedzieć “niezapomniane przeżycie”, ale to zbyt trywialne. Wystarczy, że doszliśmy do poziomu wody, niżej nie zejdziemy. 

Spis treści