122. #Hickman Bridge – o jeden most za blisko

Nic nie zapowiada kolejnej przygody. Pogoda jest zmienna, co kilka kilometrów inna. Wystarczy, że wiatr przesunie podniebne kłębowisko i zaskoczy nas albo deszczem, albo ostrym słońcem. Nie wiadomo więc, na co się nastawiać. I na zewnątrz i w ogóle.  

– Hamuj do licha!
– Co jest? Nie rób mi takich numerów, ślisko jest!
– Dawaj, na pobocze, szybko! Jaki fajny mostek!

Stajemy na przysłowiowego chama, możliwie blisko skrajni jezdni, włączając awaryjne migacze i zmuszając innych użytkowników drogi do wykonania manewru okrążającego. Nie możemy jednak bardziej przesunąć się w prawo, gdyż płynie tam wartka, górska rzeka.

– Czuję, że to jest TO miejsce!
– Eeeee?
NASZ SZLAK Zobacz, rzeka nazywa się Fremont River!
Jak ta Fremont Street? Nasza ulica! W Downtown Las Vegas?
Ototo! Czujesz? Ten facet nie dałby szargać swojego nazwiska na jakieś kiepskie lub przypadkowe lokalizacje. To musiał być gość z klasą!
Aha, Ty to masz te połączenia. Zweryfikujmy. Mówię: sprawdzam!
OK, jestem gotowy. Tylko trzeba znaleźć lepszą miejscówkę do parkowania.

Wiemy już, że jeśli coś idzie gładko, jak po masełku, to łap się tego kurczowo i trzymaj. Jeśli jest odwrotnie – czyli idzie, jak po grudzie – lepiej sobie odpuść już na wstępie.

– O kurcze! Hahaha! Tam w dole jest spory parking, zawracamy.
– Normalnie jak posmarowane! Łoooo! – Parking, którego wcześniej nie było widać, został wtopiony przez BUDOWNICZYCH pomiędzy koryto rzeki i równo wyciosaną, gładką i wysoką na co najmniej kilka blokowych pięter – PIONOWĄ ŚCIANĘ.

– Czuję się, jak dzieciak, pod ścianą bloku Z WIELKIEJ PŁYTY.
– Tylko trzepaka brakuje!
Jest za to śmietnik. Oraz tablica informacyjna.
Może dokładnie ją przeczytaj, OK? I to bardzo dokładnie! Proszę!…
He, he… Hickman Bridge – to jakiś wielki most skalny, który tworzy wiszący nad ścieżką Arch, czyli ŁUK. Tym razem to nie jest długa trasa do przejścia, piszą wyraźnie – sam zobacz: niecałe 3 kilometry, w dwie strony.
Widzę wyraźnie. W takim razie zostawiamy graty, wezmę tylko aparat. Zamykaj samochód i schowaj kluczyki.
Ej, zobacz, jaki świetny szlak, zaczyna się wzdłuż koryta rzeki!
Jeszcze mi nie wierzysz? Mówiłem, że to tu musi być nasz szlak! Czułem to – wygląda, że układa się po mojemu. Przypadkiem? Nieprzypadkiem.

Fremont River, połączona z drogą stanową UT nr 24 jest jak gruba nić przeznaczenia, a skoro układa się tak miękko, ładnie i składnie, to trzeba za nią złapać i  pociągnąć. Startujemy wzdłuż pionowej skały, po prawej mając koryto rzeki. Ale już za chwilę pniemy się kamienną ścieżką pod górę, a następnie wspinamy po skalnych stopniach. Jak na zamówienie przestaje padać, a czarne chmury rozstępują się,  pozostawiając świeżą, niezbyt gorącą i nie za zimną – wręcz optymalną AURĘ. Po raz kolejny jest nam wspaniale i westernowo. Ścieżka wznosi się coraz wyżej, ale nie jest specjalnie wymagająca. Jest jak aktualna pogoda: IDEALNA. W pewnym momencie wychodzimy na szeroką, górską polanę, której kompozycja wbija nas w ziemię. Można powiedzieć, że to westernowy kanon lub jakaś surrealistyczna ustawka. Być może trafiliśmy na filmowy plener u Clinta Eastwooda?
– To się nie dzieje? 

Cynobrowe podłoże pokryte zostało dziesiątkami kruczoczarnych, wielkich otoczaków, rozsianych równomiernie na całej przestrzeni polany. Wrażenie potęguje podeszczowy odblask, który polakierował na wysoki połysk wszystkie głazy. Błyskające zza chmur słoneczne promienie tylko uwydatniają tę poświatę. Owszem, gdzieś na Hawajach lub Lanzarote można spotkać czarne skały, lecz nie w takiej kompilacji – nie w połączeniu z chińską czerwienią. Ale to nie koniec. To by było zbyt proste i banalne! 

Na polanie sterczą kikuty wypalonych na czarno drzew, wystawionych na tej  skalnej ekspozycji na uderzenia piorunów – co dodaje dreszczyku grozy.

 

Wtem okazuje się, że czarne kamienie wcale nie są martwe. Niektóre z nich żyją! Co i rusz któryś z nich rozpościera wielkie, kruczoczarne skrzydła, rozgląda się czarnymi – jak świecące węgle – oczami, otwiera mocny, kruczoczarny dziób, pokazuje kruczoczarne pazury i powoli, majestatycznie unosi się w powietrze, zataczając kręgi – oczywiście na tle czarnych chmur. 

– To KRUKI!
– Uszczypnij mnie!
Żeby tylko one nas nie uszczypnęły. Zobacz jak się dziwnie gapią!
Wcale nas się nie boją! Są jak sępy.
Nas jest tylko dwóch, ich – całe stado! One tu rządzą.
Lepiej mi powiedz jak to zorganizowałeś? Do kogo zadzwoniłeś? I jak? Przecież nie masz telefonu.

Ptaszyska wyglądają groźnie i poważnie. Dlaczego upodobały sobie właśnie tę polanę? Usianą czarnymi kamieniami? No proszę, możecie nam wszystko zarzucić, że mieliśmy halucynacje, że ciągniemy na oparach, że odbiła nam głupawka lub nażarliśmy się szaleju – czyli westernowej cykuty. Lecz to się dzieje naprawdę. Dopiero gdy zbliżamy się do stada na kilka metrów… leniwie, jakby od niechcenia, wielkie ptaszyska wydają sygnał do lotu. Na raz wzbijają się w powietrze, jak jeden kruk, a my patrzymy, czy na rudym podłożu pozostały jeszcze jakieś czarne otoczaki?

Krążą nad nami!
A czy słyszysz jak grzmi? Nad nami!
Tak!
Przeżyłeś kiedyś burzę w górach?
Może już przeszła, bo zaczęło się rozjaśniać.
O nie! Burze tak łatwo nie przechodzą. Burze krążą, zwłaszcza gdy uczepią się takiej pięknej górki, jak ta.
Burze krążą jak kruki?
Czy one działają wspólnie i w porozumieniu?
Czekają, aż kogoś na szlaku trafi szlag albo usmaży piorun, a wtedy wkraczają do akcji?
Rozdziobią nas kruki? Wron nie widzę.
W.R.O.N. to my mieliśmy za młodu.
Fakt, wolę kruki!

– To się naprawdę nie dzieje!
– To się dzieje. Naprawdę.

O ile na parkingu było trochę samochodów i kręciło się parę osób, to na ścieżce nadal jest optymalnie, gdyż jesteśmy sami. Wcześniej mijaliśmy kilku wędrowców, lecz spłoszeni pomrukiem burzy – pospiesznie schodzili na dół. My wręcz przeciwnie – niespiesznie posuwamy się ku górze. Krucza polana zamieniła się w poszarpaną, skalistą dróżkę. Wszystkie ptaki odleciały. Jesteśmy tylko my i…

– Skalny most! Arch!
– Aha, ale coś mizerny? Podobno miał być wielki i wiszący?
Pamiętasz wczorajszą pseudo jaskinię? Prawie-grotę? Może to jest jakiś celowy zabieg, takie przejaskrawienie, aby zwabić ludzi na szlak?
Rzeczywiście coś tu nie halo. Fajna skałka, nawet ma łuk, ale bez przesady…

W to co się dzieje, naprawdę trudno uwierzyć. Sami w to nie wierzymy, a jednak! Zdjęcia nie kłamią. Fotografujemy więc okolicę oraz ten śmieszny nawis skalny, pod którym ledwo mieścimy się WE DWOJE. Taki wybryk natury – ot, kamienny daszek, pod nim pusta przestrzeń, można się SCHOWAĆ.
– Poczekaj sekundę, ja muszę na chwilę w krzaki. I zrobię jeszcze kilka zdjęć na pamiątkę.
OK.

Spis treści