146. #Ameryka!

Dla nas Sacramento – pomimo wspaniałej, westernowej nazwy – pozostaje tylko gigantycznym węzłem drogowym i miejscem zakupu paliwa oraz skoncentrowanej Adrenaliny w małych, plastikowych buteleczkach. Ciśniemy dalej, chyba nawet zbyt mocno, gdyż w pewnym momencie w tylnym lusterku błyskają koguty policyjnego krążownika, powodując przypływ naturalnej adrenaliny.
– Ufff i znowu fart, ktoś był szybszy, ktoś był pierwszy, ktoś za to zapłaci!
…Bless Ameryka!
Kolejny azymut: San Francisco!
Miasto nowych technologii… 
Chyba w dzień. W nocy to inne miasto. Walka trwa.
– Chcąc nie chcąc… San Francisco to siedziba Twittera i miasto, które w części przeniosło się do mediów społecznościowych… 
Chyba antyspołecznościowych.
Coś sugerujesz? 
Daj spokój, sami się zapętlą.
No tak, kiedyś przyjaźnie tworzyła chemia, obecnie ALGORYTM.
He he he, hipokryzja społecznościowa… Technologia, która niszczy samodzielne myślenie i umiejętność podejmowania decyzji, uzależnia, zniewala, czyli pozbawia wolności. A przecież: Wolność kocham i rozumiem… Wolności oddać nie umiem! Czyżby?

…Media z nazwy społecznościowe zabijają bezpośrednie relacje społeczne. Są jak antymateria dla materii. Niby podobne w nazwie, ale niszczą się nawzajem. Parafrazując Mistrza Bareję: media antyspołecznościowe odpowiadają żywotnym potrzebom społeczeństwa. Ludzie nie potrafią ze sobą werbalnie rozmawiać. Nie wiedzą, jak się komunikować, eskalując konflikty. Fiksują się na swoich stanowiskach, zapierają w zacietrzewieniu, nie chcą zmienić punktu widzenia, spojrzeć z pozycji lustra. A czy urządzenia zwane komunikatorami ułatwiły tę komunikację? Przecież przez mały ekranik – na odległość – łatwiej komuś naubliżać, opluć i bezkarnie hejtować. Zamiast wytłumaczyć – prościej zbanować. Relacje stały się płaskie i mikroskopijne, takie – jak ekran urządzenia. Zarówno po stronie odbioru jak i nadawania. Z jednej strony niby wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą: z kim się spotykają, gdzie bywają, a z drugiej strony – czy można jednym zdjęciem, sztuczną pozą lub emotikonem wyrazić coś więcej? Powierzchowny przekaz powierzchownych uczuć jest na topie. Większa ilość znaków pisanych kole oczy, męczy i zniechęca. Stąd te zunifikowane znaczki, co ujednolicają  emocje i zabijają wyobraźnię. A jeśli się odkryjesz, okażesz słabość lub szczerość, to cię zjedzą, zaszczują i zniszczą. Chyba, że wrzucisz do sieci jakieś gówno – zyskasz sławę i uwielbienie… 

– To jakaś ulotka? Co cytujesz?
– Jak to co? Te media! Fejkniusowe! Rozumiemy się?
Ale a propos czegoś?
Dojeżdżamy do San Francisco! Będziemy się rozumieć? 
Nawet bez słów! To dopiszmy coś jeszcze, żeby było więcej słów!
Dobra, na przekór wszystkiemu, im więcej znaków pisanych, to tak, jak  więcej przejechanych kilometrów – tym lepiej! Więcej niż obejmie jakikolwiek post. Więcej niż wszystkie posty razem wzięte.
Myślisz, że się przytkają? Zadławią? 

– To co teraz puścisz?
– A jak myślisz? 

Zbliżamy się do “Miasta Wolności” – ponad pół wieku po premierze tego sloganu. Tu zakończy się nasz Dzikozachodni Rozdział. Jak to leciało? Tam – gdzie zaczyna się czyjaś wolność – kończy się czyjaś inna? 
– To nam się chyba udało?! 
Wszyscy zadowoleni, nikt nie czuje się pokrzywdzony? Nikogo nie zniewoliliśmy? 
Jesteśmy eko? Nowy rodzaj wyjazdów turystycznych?
Tak, w imię eko-wolności! Wolności zrównoważonej.
Dla niezrównoważonych.

Każde pokolenie ma swój czas. Oczekujemy historii z “naszych czasów”. Musimy więc ruszyć dupy i pokombinować. Odnaleźć właściwe miejsca, slajdy i rytmy. Trafić na Znikający Punkt – ba! Żeby tylko jeden! Nikt nam w tym nie pomoże. Zbliżamy się do San Francisco. tym razem nadjeżdżamy od północy, okrążając zatokę San Pablo i okoliczne mokradła. Zatrzymujemy się po drodze obserwując brodzące w wodzie ptactwo. Nie! Nie jedziemy skrótem. Jedziemy najdłuższą możliwą drogą, aby trafić bezpośrednio na Golden Gate Bridge. Aby w odpowiednim momencie, przy ostatnim tunelu, włączyć Scotta Mckenzie.

– ZAPĘTLAMY!
– Resztę już znacie.
Popatrz! Napisało się!
No widzisz, a nie wierzyłeś!
A Ty?

Odtwórz wideo
Spis treści