75. #Beverly Hills. Rozmiar ma znaczenie.

Całkiem niepostrzeżenie zjeżdżamy z Nieba na Ziemię, z gór na nizinę, mijając zieloną tabliczkę z napisem Beverly Hills. Tutaj nie ma znaczenia miara położenia na wysokości. To już inna dzielnica. Teren jest doskonale płaski i równy, co nie znaczy, że wszyscy są tu równi. Tu znaczenie ma inna skala. Tu liczy się ROZMIAR. Właśnie wjeżdżamy na słynną aleję Sunset Boulevard. Oj, zdecydowanie: rozmiar ma znaczenie! Prawdopodobnie rozmiary rezydencji są wprost proporcjonalne do wielkości ego ich właścicieli. Każdy kolejny pałac jest większy od tego poprzedniego. Ten następny – mijany właśnie – wydaje się bardziej okazały, szerszy, wyższy lub dłuższy, niż tamten poprzedni. Wyraźnie widać, że XXXL robi różnicę i nikt się nie przejmuje, że są to już wielkości karykaturalne. Czy komuś tutaj odbiły palmy? 

– Ależ tak! I to jakie! Te najwyższe możliwe – czyli meksykańskie! – Albowiem aleję okalają długie szpalery tych wyniosłych drzew. Odstępy między nimi są w miarę równe.

Reminiscencje filmowe są tu wręcz oczywiste i jak najbardziej na miejscu, stąd w tym momencie od razu należy włączyć instrumentalny podkład muzyczny Harolda Faltermeyera pt. Axel F. Mijamy nawet kilka pałaców, będących w remoncie i aż się prosi powtórzyć słynny numer aktora Eddiego Murphy z komedii Beverly Hills Cop

  • zatrzymać auto, 
  • wysiąść na pewniaka, 
  • podejść do latynoskich robotników, 
  • machnąć przed nosami legitymacją, że my tu służbowo… 

Ciąg dalszy zapewne znacie. 

Kolejne sceny znowu migają jak klatki w filmie. Same znane miejsca, stąd wydaje się, że wielokrotnie tu byliśmy. Mijamy The Beverly Hills Hotel, Playboy Mansion, zielone bulwary Beverly Gardens Park. Wita nas wesoła rzeźba długonogiego króliczka z brązu, który stoi na niewielkiej piramidce. Ot, taka symbolika – o piramidkach już wspominaliśmy, o króliczku… niejako też. 

Przecinamy Santa Monica Blvd. z wysoką –  zabytkową wieżą Beverly Hills City Hall, wyrwaną niczym z meksykańskiego, 19-wiecznego miasteczka. Kilka kroków dalej, przy ulicy Św. Moniki znajduje się posterunek policji Beverly Hills. W innej, filmowej rzeczywistości, wszystko jest niby takie samo, ale jednak inne, a historie łączą się i przenikają…

Rdzennie indiańskie tereny, należące pierwotnie do ludu z plemienia Tongva, trafiły w hiszpańskie ręce, lecz potem zostały sprzedane niemieckiemu przedsiębiorcy, który zamierzał zainwestować w uprawę roli. Niestety zbankrutował, gdyż w okolicy nie było żadnych źródeł wody, a jak wiemy z piosenek – pod błękitnym niebem Kalifornii, na deszcz raczej nie ma co liczyć. Wtedy pojawili się poszukiwacze ropy, którzy zaczęli wiercić w ziemi głębokie otwory i dokopali się do dużych podziemnych źródeł krystalicznie czystej… wody! Dzięki temu, niejako złośliwemu odkryciu, na samym początku XX wieku, zrodziła się idea założenia osady Beverly Hills. Rozpoczęto od wyznaczenia podstawowej siatki ulic, szerokich alei i zielonych bulwarów. Wskazano również trójkątny obszaru przeznaczony na cele handlowe. Cała ta koncepcja  przetrwała do dziś. 

Jedną z pierwszych inwestycji powstałych około 1910 roku, na pustych, niezabudowanych jeszcze terenach, stał się okazały The Beverly Hills Hotel. Po II wojnie światowej został nazwany – ze względu na nowy kolor fasady – Różowym Pałacem. Powoli otoczyły go palmy i bananowce, a z czasem – rozwijająca się substancja miejska. Ten luksusowy hotel pełnił na początku dodatkową funkcję ratusza Beverly Hills, czyli City Hall. Dopiero w 1932 roku oddano do użytku ten właściwy ratusz – który ze względu na kolonialny styl i półokrągłą, pozłacaną kopułę – sprawia wrażenie zabytku, starszego niż jego hotelowy poprzednik. 

W latach 80-tych pojawił się twist filmowy związany z budynkiem City Hall, gdy do Kalifornii przyjechał pewien wesoły Gliniarz z Detroit. Na potrzeby filmu, to właśnie w budynku tego ratusza umieszczono słynny posterunek policji Gliniarza z Beverly Hills. 

Tymczasem przecinamy te wszystkie historie oraz – przy okazji – kwitnące bulwary. Beverly Hills też ma swój symboliczny napis – powyginaną z rurek nazwę miejscowości. Znajduje się właśnie tu – na okalających centrum – zielonych terenach. Jak się nie ma tysiącletnich zamków, to turystyczną atrakcję można stworzyć nawet z napisu. Sorry za niezamierzoną złośliwość, ale nie mogliśmy się powstrzymać.

Spis treści