18. #Cable Car

Zapominamy o mostach, zmieniamy nasz plan bez planu, bo oto zza rogu wyjeżdża, pobrzękując wesoło, Cable Car – słynny linowy tramwaj. Przeznaczenie – jak magnes – przyciąga nas pod jego zderzak i już nie możemy się oderwać.
– Za nim! 

Jedziemy więc w górę i w dół, a potem całkiem w dół, jasną długą prostą, aż do pętli przy nabrzeżu. Miejsce parkingowe w ruchliwym turystycznym dystrykcie już na nas czeka (a jakże), mamy więc czas by: 

  • powygłupiać się w porcie,
  • zakupić niezbędny atrybut podróżniczy, czyli dwa kieliszki z napisem Alcatraz. (Alcatraz znajduje się vis a vis, możemy go obserwować przez te kieliszki jak przez lornetkę. Jest bardzo blisko, a jednocześnie ŚMIERTELNIE daleko),
  • przymierzyć się do przejażdżki cable car.

Może jest to śmieszne, może niewytłumaczalne, a może po prostu tak miało być. Bo przymiarka ta trwała prawie dwa lata. Dlaczego? Jakieś kosmiczne fluidy? WSW* (*Wariacka Siła Wyższa)?

W każdym razie ganiamy się jak gnojki po stojących na pętli wagonach i robimy głupie zdjęcia, lecz… ostatecznie nie jedziemy. Nie można od razu mieć wszystkiego. Króliczka trzeba gonić, a nie złapać, albowiem właśnie to sprawia prawdziwą radochę.

Jako że autorowi wolno wszystko, więc może on zwolnić wajchę hamulca (bo tak wygląda ów mechanizm w linowym tramwaju) i puścić się w podróż do przyszłości. Kalifornijską maszyną czasu – lądujemy prawie dwa lata później – w tym samym miejscu, ci sami ludzie, z tym samym poziomem absurdalnego poczucia humoru. 
Kupuj bilety!

Początkowo – niepewnie – zajmujemy miejscówki na drewnianych ławkach w środku pojazdu. Motorniczy uderza w pokładowy dzwon i odblokowuje dźwignię, a stalowa lina – wpuszczona w kanał pod asfaltem ulicy – szarpie wagonikiem, który nie posiada przecież silnika. Stanowisko motorniczego znajduje się pośrodku pojazdu. Gdybyśmy nie wagarowali na fizyce z powodu jakiegoś Newtona, pewnie moglibyśmy wytłumaczyć działania motorniczego. Ale że wyszło jak wyszło, to musimy uznać całą tę instalację za magiczne sztuczki. Na dowód tego szaman-motorniczy wykrzykuje jakieś zaklęcia i co rusz wali w dzwonek. O dziwo wagonik, pomimo nabieranej szybkości, w miarę dobrze trzyma się szyn. Po każdym przystanku zmienia się liczba pasażerów i ich rozlokowanie, decydujemy się więc na realizację kolejnego marzenia…
– Łap się poręczy!
– Łap się wiatru! – stajemy na bocznych platformach tramwaju, wisząc nad ulicą, gdy pojazd pokonuje kolejne wzniesienia. Cała zabawa zaczyna się przy mijance, gdy nadjeżdża rozpędzony cable car z przeciwka. I również na jego na stopniach wiszą szczęśliwi desperaci.
– Wciągaj tyłek! – mijamy się dosłownie na styk. W sensie na taki kłak.

Jest fajnie, jest ekstra, lepiej niż można było sobie wyobrazić. Dużo lepiej niż w jakimś sztucznie wykreowanym wesołym miasteczku, gdzie wszystko jest bezpieczne, higieniczne i przewidywalne. Tu nikt nas nie spina klamrami, nie przypina pasami. Można nawet wyskoczyć, można zmienić miejsce, pobujać się na poręczy. Jesteśmy wolni.
– I o to chodzi!

Jedziemy od pętli do pętli. Na końcu niestety trzeba wysiąść. Ale to też stanowi ciekawostkę magiczno-techniczną, kiedy faceci z obsługi, ręcznie wpychają tramwaj na okrągłą platformę i wraz z nią obracają go o 180 stopni, w przeciwnym kierunku jazdy. Tymczasem na pętli ustawiła się już pokaźna kolejka chętnych na nową przejażdżkę. Po odstaniu 10 minut, gdy nie ruszyliśmy się nawet o centymetr, uświadamiamy sobie, że…
– To jest kolejka na 2 godziny stania!
“No kochany, no jakby nie liczyć no… No jakby nie liczyć… ho, ho, kochany, co to to nie – No na taką stratę czasu to my sobie pozwolić nie możemy. My na czas musimy patrzeć po gospodarsku!”
Czyli WSW*? (*Warszawska Szkoła Wsiadania).
– He he he, oczywiście.

Szybka ocena sytuacji pozwala stwierdzić, że wariant typu “Pan tu nie stał” dzisiaj nie przejdzie. Realizujemy więc plan B. Następny przystanek znajduje się zaledwie kilkaset metrów dalej. Przejście z przysłowiowego buta zajmuje kilka minut i już jesteśmy jedynymi chętnymi do załapania się na nadjeżdżający właśnie tramwaj. Zaoszczędzamy więc jakieś 300% czasu. Dodatkowo, jako że nadjeżdżający wóz jest załadowany po brzegi, musimy pokazać, jak wsiadało się rano do linii 193 lub 180 jadących do Wilanowa: wsiadało się brutalnie, ale skutecznie. Dzięki temu, ponownie udaje się uchwycić najlepsze miejsca – czyli te wiszące na zderzaku.
– I to jest jazda!
– Wracamy do początku.

Wracamy do nieodległej przeszłości. 

platforma do odwracania wagonów lub do powrotu w czasie*

* “…karuzela, karuzela marzeń (…)
Kręci się, kręci się, kręci wysoko.
Wiruje, wiruje, wiruje w obłokach.
W dole tłum, gęsty tłum, czeka i patrzy.
I nadzieję w sercu ma, że coś więcej zobaczy”
(fragm. Karuzela Marzeń, Maanam, sł. Kora)

Spis treści