[ileś tam górek, dołków, krzaków i zasuszonych gówien dalej]…
– To chyba wygląda jak droga…. – Dochodzimy do pasa innego piachu. Faktycznie odróżnia się od piachu z lewej i prawej i w normalnych warunkach miejskich, taka szerokość mogłaby sugerować, że zmieści się tu samochód.
– Tylko, że ten piach jest bardziej grząski, niż wszystko dookoła… – O ile przez pewien czas można było powoli człapać, po wyschniętym, ale w miarę twardym podłożu – to na tej dzikiej drodze nie sposób iść w ogóle. Znowu coś nam odbiera energię, tę z takim trudem wykrzesaną z nadludzkich zapasów. Oto pozostałe siły wyciekają ze sparciałych przewodów i wsiąkają w nagrzaną glebę. Adrenalina poszła w piach. Siadamy. Dalej nie pójdziemy. Dalej nie da się iść. Dzika droga – jeśli to właśnie jest owa dzikozachodnia Dzika Droga – prowadzi niemalże pionowo w górę. Nie ma takiej ludzkiej mocy, która by nas tam wciągnęła. Pozostaje więc wczołgać się, pod jakiś wysuszony krzew i czekać w takim iluzorycznym cieniu. Jak długo? Nie wiadomo. Może do usranej śmierci? Może szeryf kiedyś nas znajdzie? A jeśli nas nie znajdzie? To może chociaż wystawmy nogę spod krzaka? Albo lepiej plecak? A jak nie zauważy? Pojedzie dalej?
– Włącz jeszcze raz telefon… może coś przyszło?
– Nic. Cisza.
– Jest zasięg?
– Nie ma.
– Napisz coś, może pojawi się pływający zasięg i wtedy SMS wyjdzie automatycznie… Napisz, że jesteśmy na jakimś pasku cholernie sypkiego piasku.
– We’re at the dirt road – Piszesz. Telefon pokazuje wykrzyknik. O taki: [!] To, jakby emotikon środkowego palca. Zasięg sieci przysłał nam czytelną odpowiedź.
– We’re at the dirt road – Piszesz. Ponownie. Po kilku minutach. Telefon pokazuje palec [!] z drugiej dłoni.
– We’re at the dirt road – Piszesz po raz trzeci, a on po trzykroć wyrzeka się zasięgu. Nie przyznaje się ani do nas, ani do żadnej sieci.