– Proszę, oto Cabin, ale nie mamy nawet pościeli do wynajęcia, wszystko zajęte.
– O kurwa! Coś wspaniałego! Bierzemy!
– Na jak długo?
– Na długą, dzisiejszą noc. Zostały nam jeszcze 4 noclegi na Dzikim Zachodzie. Odliczanie czas zacząć.
– …Bo potem Dziki Zachód przestanie istnieć, ale oni tego jeszcze nie wiedzą – [w tym momencie, w recepcji, kudłaty mruczek mruczy sobie pod wąsem].
– Ile to kosztuje?
– 50.
– Bajka!
– To zapraszam do kiosku, tam załatwimy formalności.
– Świetnie to Państwo wyczarowali, idealnie pod nasze gusta. A proszę nam powiedzieć, czy w recepcji macie może piwo? Albo jakieś inne napoje Aaa?
– Niestety nie. W Moab mamy prohibicję. Alko można kupić tylko w licencjonowanych sklepach.
– Whaaaaaat? Że co proszę? A licencjonowane sklepy – to do której są czynne? Pewnie tylko do zachodu słońca?
– No niestety, już są nieczynne, za późno. Słońce właśnie zaszło.
– Posłuchaj mnie Dziekciu, my tego nie przetrwamy tam, w tej budzie, w życiu nie widziałem takiego syfu, to jest A-WY-KO-NAL-NE!
– Ty tu masz różne układy, to coś wykombinuj, Skontaktuj się z NIMI, to Twój warsztat pracy przecież.
– Dobra, płacimy, nie mamy innego wyjścia i natychmiast ruszajmy do centrum. Trzeba się rozejrzeć za meliną. Kiedyś człowiek znał wszystkie mety w okolicy, a teraz zrobił się wygodny, bo pełna oferta na wyciągnięcie ręki, na każdym rogu ulicy.
– Ale nie w Moab. Nie w tej Ameryce. Tylko w San Francisco było po naszemu.
– I na plaży w Los Angeles…
– A no tak, tam też było OK.
– I w Vegas!
– Tego nie pamiętam.