– Nie wiem, czy mogę teraz, tak po prostu, wziąć nasz atlas do ręki…
– A co, zaczął się rozpadać?
– Nie wiem, czy jestem godzien?
– Przynajmniej spróbujmy poprawić nasz język.
– Dobra, x x x x x!
– OK, spróbowaliśmy.
– To w takim razie co może być dalej?
– Dawaj, pojedźmy do tego Yellowstone! Damy radę. Będziemy jechać non-stop.
– Człowieku, już ja znam Twoje non-stop, nie ma takiej opcji.
– Zobacz na mapę, o tędy, byśmy śmignęli cały czas do góry, najpierw Salt Lake City… Przecież się rozkręciliśmy! Kto, jak nie my? To tylko jakieś 600 mil…
– Tak, w jedną stronę, przelicz to sobie na kilometry i na pozostały czas. A co z koncertem?
– No, fakt.
– Fucked.
Trzeba ustalić jakąś marszrutę. Jak się już wjedzie na odpowiednie poziomy, to potem będzie bardzo trudno zjechać na niziny. Człowiek cały czas już porównuje:
…i tego typu bzdety. Jeśli człowiek się nie otrząśnie i nie uwolni od bzdetów, najlepiej niech już sobie umości łóżeczko i czeka na śmierć.
A co z przeszłością? Naszą świętością? Ooooo nie! W tej kwestii nic się nie zmienia! Świętości się nie tyka! Nie można jej szargać. Obieramy kierunek na San Francisco! Wracamy do przeszłości!
Aaaaaby z Moab dojechać do San Francisco, należy wziąć linijkę, przyłożyć prosto do mapy i narysować równą, poziomą kreskę. Następnie trzeba uwzględnić, że budowniczowie dróg czasem musieli zbaczać na prawo lub lewo. Niekiedy poruszali się skosami, być może pili sok z agawy.
– Już obliczyłeś? Jaki wynik?
– Tysiąc mil! Zostało nam tysiąc mil! Jak w mordę strzelił!
– Sam widzisz, a Ty nam chciałeś jeszcze sześćset dołożyć.
– Przepraszam, już nie będę.
– Będziesz, będziesz, znamy się nie od dziś.
Prosta droga to prościzna. Zamiast się rozejrzeć – lecimy trochę na łatwiznę. Zamiast trzymać się nitki przeznaczenia, czyli koryta Colorado – osiadamy na laurach. Gdybyśmy ją wtedy zauważyli – tę wąską osiedlową Hwy UT-128, okalającą Park Narodowy Arches, pewnie moczylibyśmy w tej chwili nogi w rwącym nurcie. Gdybyśmy pojechali w drugą stronę – w dół rzeki, trafilibyśmy do Dead Horse Point, czyli słynnej, rzecznej podkowy. Najpiękniejszego przełomu Colorado.
– Gdybyśmy wiedzieli…
– Daliśmy dupy? Może trzeba było zostać w kabinie na dłużej… Moglibyśmy sobie spokojnie pośpiewać, popić, potańczyć…
– Jak potańczyć? Dwa na jeden? O czym Ty mówisz? Mało się jeszcze napiłeś? Naśpiewałeś?
– Gdybyśmy zaplanowali…
– Gdyby, gdyby… Bullshit! To takie gówniane gadanie, które nic nie wnosi! Gdyby nie tamta awantura, nie kupiłbyś biletów na koncerty… w ogóle nas by tu nie było… Gdyby nie Needles, wcale byśmy się nie zahaczyli o nitkę Colorado… A gdyby wtedy w Devils Rock… albo w Peek a Boo…? Co by się stało? Co by było? Jakby się potoczyło?
– Nie można mieć wszystkiego?!
– Za to mamy więcej niż wszystko! Nie oczekiwaliśmy wiele, chyba nawet nie oczekiwaliśmy niczego… Stąd efekty przerosły najśmielsze nasze oczekiwania. Jest zajebiście i tego się trzymajmy
– FAKT!
– W każdym razie terenowcy i crossowcy mają tu swój raj.
– Colorado daje wiele możliwości.
– I bardzo Cię proszę, już możemy ustalić termin na za rok, zaplanować. Wrócimy tu. Spotkamy się w Salt Lake City, pojedziemy na spokojnie do Yellowstone, potem Colorado, najchętniej rafting pontonem, następnie Texas, a potem cały świat… OK?
– Nigdzie nie pojedziecie! będziecie siedzieć w domu!
– Eeeeee? Coś mówiłeś?
– A za dwa lata?
– Nigdzie nie pojedziecie! będziecie siedzieć w domu!
– A za trzy?
– Nasze modele planistyczne nie sięgają aż tak daleko. Jeszcze.
– Sam widzisz. Cieszmy się z tego co mamy. Nie mamy czasu na gdybanie i myślenie życzeniowe.
– FAKT!
Jedziemy więc dalej, jak po kresce, prościutko i bez niespodzianek. Eeeee!? No bez przesady. My bez niespodzianek? Kto jak nie my? A te świetne krajobrazy wzdłuż szosy UT-191, czyli naszej ulicy Kijowskiej? Zawsze jest coś!
– Wiesz co? Komputer podpowiada, aby nadłożyć mil, ale de facto zaoszczędzić czasu. Czyli moglibyśmy pojechać trochę dalej, łukiem na północ, do tego mormońskiego Salt Lake City, a potem już międzystanowymi autostradami, myk-myk i jesteśmy.
– I Ty chcesz się słuchać komputera? Ohujałeś? Zresztą – łuki już mieliśmy. Lepszych nie będzie.
– Bo mam tu jeszcze coś w zanadrzu. Zobacz, jaka fajna ulotka. Gdzieś ją przygarnąłem, chyba na stacji benzynowej, a może gdzieś indziej? Wygląda jak paszport z Nevady.
– Rzeczywiście, pomysłowa. Można wstawić swoje zdjęcie i zbierać pieczątki. Ale to jest ulotka z Nevady. “US 50 in Nevada: The Loneliest Road in America”. A my jesteśmy w Utah.
– Nie pamiętam, może przygarnąłem ją z innymi ulotkami, kiedyś przypadkiem, w Nevadzie? Nie wiem. W każdym razie – patrząc na nasz atlas, na naszą Biblię – wygląda, że TA DROGA, NAJbardziej samotna droga w USA – przebiega niedaleko stąd, w Utah, a potem leci właśnie przez Nevadę, gdzie widocznie – jest jeszcze bardziej NAJsamotniejsza. A na dodatek pokrywa się z narysowaną przed chwilą kreską.
– O! To ciekawe! Tym razem to nowa linia przeznaczenia? Już nie nitka?
– Raczej koło historii – zobacz jak to się wszystko fajnie i logicznie zamyka. Logicznie i logistycznie.
– Chwila, chwila, jeszcze się nie zamyka. Jeszcze nie składamy broni. Póki piłka w grze!
Jechaliśmy już całkiem NAJpięknięjszą i drugą NAJpiękniejszą, czy jak to tam sobie ponazywali. Różnymi samotnymi też jechaliśmy. Ale żeby NAJsamotniejszą? Nie trzeba nas dwa razy zapraszać!
– Co tam piszą – w tej ulotce?
– Że nie będzie żadnego serwisu…
– Czyli stacji benzynowych!
– …oraz w ogóle nie będzie nic.
– Czyli trzeba zrobić zakupy. Wodę, prowiant, paliwo.
– Tak, paliwo. 50-ka zaczyna się w Salina, tam zrobimy wszystkie zakupy.
– Piszą jeszcze, że na trasie trafimy na jakieś osady-widma, domy, w których straszy, coś w stylu ghost-city.
– Świetnie, zobacz jak to się wszystko układa.