Czy coś się zmienia? A dokładnie: czy za Austin krajobraz uległ zmianie? Nadal jest całkiem płasko. Na dodatek robi się coraz goręcej.
– Musimy tak pędzić?
– Nie wiem.
– Zobacz sam…. gnasz, gnamy, gnacie do przodu, a cały krajobraz jakby się zamroził, zatrzymał w kadrze. Owszem, pęknięcia szosy, pod naszymi kołami migają w zawrotnym tempie, ale tam dalej? Wszystko stoi w miejscu. W kompletnym bezruchu. Może więc to tylko nam się tak wydaje, że świat przyspieszył? A to my forsujemy takie tempo – sobie i wokół siebie?! Nerwowo i nienaturalnie, coraz bardziej nakręcamy sprężyny czasu? Tak ci się spieszy za ten horyzont? A co nas tam czeka? Koniec przygody i tyle.
– Przepraszam, masz rację.
Jesteśmy zaledwie niecały dzień jazdy dalej, za Utah, a o deszczach w tej okolicy jedynie można pomarzyć. Wkraczamy w obszar białego krajobrazu – od barwy soli i piasku. Zgodnie z atlasem jest to wyschnięte jezioro Labou Flat. Z ciekawości sprawdzamy chłonność jego wysuszonej, niemal skamieniałej, wierzchniej warstwy, by przekonać się, że rzeczywiście jest niezwykle higroskopijna. Solna powierzchnia stanowi równą taflę, która przypomina spokojny, nieruchomy ocean i właśnie dlatego wykorzystywana jest przez amerykańską Marynarkę Wojenną do ćwiczenia lotów na niskiej wysokości. Natomiast kawałek dalej, okolica zwana Dixie Valley, służy za poligon ćwiczebny do prowadzenia wojny elektronicznej przez US Navy. Można tam znaleźć wraki wozów pancernych. To, że nie ma tu żadnego komórkowego zasięgu – chyba nie powinno nikogo dziwić. Wojna, to wojna. W takich okolicach trzeba pielęgnować zwykłe relacje ludzkie, media z nazwy społecznościowe, na nic się tu zdadzą. Nie przeprowadzicie stąd żadnej relacji do całego wszechświata, ale być może nauczycie się rozmawiać z pojedynczym człowiekiem.
– Widzisz ten obłok? Pospiesz się!
– Chwilunia, jestem na wczasach, on widocznie nie.
I gdy tak sobie stoimy przy tej NAJbardziej samotnej, płaskiej i słonej drodze, wykorzystywanej do różnych tajnych operacji wojskowych, mija nas rozpędzony, potężny, biały SUV z mocno przyciemnionymi szybami, wzbijając w górę tumany słonego – naładowanego elektronicznie – pyłu. Jego cząstki powoli opadają na niski pułap, osiadają na naszym samochodzie, na ubraniach i wraz z wdychanym powietrzem wnikają do naszych płuc, a stamtąd dalej. Takie NIBY NIC.
– Ruszamy, bo znowu będę miał udar…
– Wiesz co, ale ten słony poligon US Navy zaintrygował mnie, ciekawy temat…
– Wojna elektroniczna?
– I na dodatek na niskiej wysokości!
– Lepiej zerknij na mapę. Jakieś zabudowania na horyzoncie!
– Ale już?
– Ale co?
– Czy już skończyła się ta NAJsamotniejsza?
– Czyli, że przejechaliśmy? Coś szybko!
– Na to wygląda…
– Kiedy to minęło?
– Też sobie często zadaję to pytanie.
– Wcale nie było tak źle, a już na pewno nie aż tak samotnie jak nas straszyli…
– Sam widzisz, jak to się wszystko ułożyło.
Droga zaczyna się rozjeżdżać na boki, pojawiają się skrzyżowania, odnogi, migają zabudowania, można gdzieś skręcić, ale póki co trzymamy się kurczowo tej 50-ki i nie chcemy zmieniać kodu. Zresztą już nawet wcale nie jest sucho – po bokach mijamy różne zbiorniki wodne, a nawet spore jeziora, lecz – pomimo pokus – nie stajemy. NA RAZIE. Nitka 50-ki urywa się w Carson City. Wygląda to na koniec kłębka.
– I co teraz?
– Trzeba zacząć jakiś nowy rozdział.
– Najpierw musimy zatankować, znowu rezerwa miga.
– Jakby coraz częściej?
– Eeee, to chyba tylko wrażenie.
Wjeżdżamy na pierwszą napotkaną stację. Automatyczny dystrybutor odmawia współpracy – jakby chciał wywołać Pierwszą Światową Wojnę Elektroniczną – przeciwko nam lub naszym bankom. Kolejne karty płatnicze zostają odrzucone. Nie pierwszyzna. Czerwona lampka na elektronicznej tablicy wyraźnie informuje, że nie mamy tutaj czego szukać. Jej światło miarowo pulsuje i wyraźnie widzę, jak odbija się czerwonym blaskiem w oku Dziekcia, próbującego pertraktować z maszyną. Już kiedyś widziałem takie czerwone światło w oku. W elektronicznej spojówce.
– I’ll be back – mówisz ze złością – Ja tu jeszcze wrócę i cię zniszczę! A wtedy nastanie koniec świata.
Trzeba szukać innego źródełka. Na szczęście Carson City to spory węzeł komunikacyjny. Muszą tu być inne stacje paliwowe. Można sobie wyobrazić, że gdyby doszło do jakiejś globalnej zagłady, to właśnie tędy będą uciekać mieszkańcy wielkich, nadmorskich, kalifornijskich metropolii, szukając schronienia w głębi lądu. Po kilkunastu minutach błądzenia znajdujemy dystrybutory paliwa z innym logo. Bez problemu możemy pobrać tyle ropy, ile tylko mieści się do naszego baku. Nie wiadomo: ani dlaczego tak się dzieje, ani jak można się ustrzec od takich sytuacji w przyszłości. Chociaż pewien pomysł już kiełkuje w głowie. Najlepiej zaopatrzyć się w kilkanaście różnych kart oraz zapas gotówki. A może na wszelki wypadek kupić kanistry na paliwo i wodę? Tak jak zrobiła Sarah Connor? Na stacji nie ma nawet z kim porozmawiać i kogo zapytać – wszędzie tylko automaty. Łatwo je będzie wszystkie wyłączyć, a wtedy nastąpi…