Nasyceni szczegółami zjeżdżamy z góry, zwanej Telegraph Hill Boulevard, jedyną możliwą trasą, poruszając się przed siebie ruchem szczęśliwym, niejednostajnie przyspieszonym. Raz szybciej, raz wolniej. Z górki. Pod górkę. Z górki. Pod górkę. I jeszcze raz. Z górki. Pod górkę. Wszak to ulice San Francisco!
– No to szybciej, jak Bullitt!
– Rewelacja! – Spełnia się kolejne, szczeniackie marzenie. Być jak Steve McQuenn!
– To może stań na chwilę, sprawdzimy adres hotelu.
Tymczasem robi się całkiem ciepło, mimo częściowego zachmurzenia temperatura dopasowała się do szerokości geograficznej dzikozachodniej. Co Kalifornia, to Kalifornia (chociaż o temperaturach będzie później). Wchodzimy więc do meksykańskiej budy z kanapkami i Coroną. Ludzkość nie wymyśliła lepszej gaśnicy na upał niż to quasi lagerowe piwo z browaru Modelo. Niby taki sikacz, ale – kto jak kto – Meksykanie o upale mają gorące pojęcie i nauczyli się z nim radzić. Bądźmy więc nie tylko jak Steve McQuenn. Już wkrótce będziemy, jak spragnieni Meksykanie.
– Zobacz, gdzie jest ten hotel?
– Jakaś Lombard Street.
– He, he, Lombard? Brzmi znajomo!
Dla nas, wyjadaczy PeeReLowskich dźwięków, ta nazwa jest jak Gołębi Puch. Najwspanialsza reminiscencja z naszej przeszłości.
– Spytaj tego Meksyka, jak trafić na Lombard?
– Estás en la calle Lombard! – odpowiada niski hombre z płaską głową – to właśnie jest Lombard Street!
– O żesz, puta jego mać! Niemożliwe!?
– Przypadek? Nie sądzę!
– Señores, no comprendo – wtrąca się sprzedawca.
– Gracias, grunt że MY comprendidos.
Jesteśmy jak Mister of America w swoim mateczniku. Ulica “Lombardu” łączy nie tylko naszą przeszłość z teraźniejszością. Ona także łączy zdobytą przed chwilą wieżę z naszym hotelem. Zaiste, jakby nie patrzeć, jest bardzo długa. Dodatkowo stanowi historyczne przedłużenie wspomnianej już trasy numer 101.
Jedziemy więc prosto, podskakując radośnie na bullittowych hopkach. Z górki. Pod górkę. Z górki. Pod górkę.
Bo oto ulica Lombardu łączy się z czymś jeszcze. Ze słynną atrakcją, o której dopiero teraz sobie przypominamy, gdyż stajemy przed nią oko w oko. Przypadkiem? Nieeee, wcale!
– Sami lepiej byśmy tego nie zaplanowali.
– Nihuja!