Oficjalnie już nie istnieje. W Kalifornii pozostały jej strzępki, czyli pocięte skrawki – nazywane Historic Route 66 albo Old National Trail Hwy – raz lepszej, raz gorszej jakości. Czasem całkiem pozbawione asfaltu, a czasem w bardzo dobrym stanie, z pomalowanymi na biało poziomymi znakami i z charakterystyczną tarczą oraz numerem 66. Niekiedy stara trasa prowadzi obok nowej, eleganckiej autostrady, czasem całkiem urywa się w polu i trzeba się wycofywać. A czasem daje się nią przejechać wiele kilometrów, mijając stare warsztaty lub przydrożne bary, zabytkowe stacje benzynowe – niektóre jeszcze na chodzie.
Taki dłuższy kawałek Route 66, według oldskulowego atlasu drogowego, powinien zaczynać się w miejscowości Ludlow. Szukamy więc tego Ludlow, spodziewając się czegoś podobnego do Barstow. Dziury, ale jednak z jakąś substancją wiejsko-miejską i wszelką infrastrukturą. Nie ma. Licząc kilometry na liczniku, wygląda, że przejechaliśmy.
– Może to miejscowość widmo?
– Pustynna fatamorgana?
– Zawracaj!
– Mijaliśmy tylko jedną stację benzynową i przy niej takie blaszane, zdezelowane komórki.
– Jedziemy tam i spytamy.
Nie musimy pytać. Podjeżdżamy na stację, w środku jest nawet jakiś bar. Ta karczma Ludlow się nazywa!
Jak będzie można później sprawdzić w Wikipedii:
“Ludlow – miasto w stanie Kalifornia, w hrabstwie San Bernardino. Liczba mieszkańców 10. Jest położona na pustyni Mojave, na wschód od Amboy, przy autostradzie międzystanowej nr 40, drodze nr 66 i linii kolejowej.”
– No tak – można było nie zauważyć! Wszyscy tutejsi mieszkają na stacji benzynowej.
– Przynajmniej wiemy na przyszłość na co się nastawiać! – Zjeżdżamy z międzystanowej 40-ki na ukrytą pomiędzy pierdolnikiem i krzaczorami wyboistą uliczkę.
– To chyba urwana nitka naszej trasy? – Przerwana przez wojsko odnajduje się tutaj.
– National Trail Highway. Numer się zgadza: 66 – Znów jesteśmy na właściwym szlaku! Przed nami obiecująco brzmiące nazwy: Klondike, Siberia, Bagdad, Amboy… – Ciekawe, czy zauważymy?
No i tak sobie właśnie jedziemy. Gonią nas tylko wspomnienia i przeznaczenie. Możemy wjechać w ślepy zaułek, by potem wracać kilka kilometrów – lecz nie ma z tym problemu, ponieważ droga widziana od innej strony, to przecież inna droga. I nikt nie ma do nas pretensji, nikt krzywo nie patrzy. Cieszymy się wolnością. Pośrodku rozległej płaszczyzny Mojave – zamkniętej dopiero gdzieś przy horyzoncie – przez postrzępione łańcuchy górskie.
Na postojach gramy w gałę przydrożnymi, kulistymi sucholcami, turlanymi przez wiatr. I dziękujemy za palące słońce. Słońce na pustyni – z jednej strony zabójcze i śmiertelnie niebezpieczne, ale z drugiej – dzisiejszej strony – życiodajne. W sekundę wytapia z organizmu wszelkie wspomnienia poprzedniego wieczoru. Błyskawicznie regeneruje i zaprasza do dalszej aktywności, z każdą godziną potęgując pragnienie. Kulminacja: jak zwykle wieczorem. A MOŻE WCZEŚNIEJ?
Zatrzymujemy się w kolejnych “miasteczkach”, choć oczywiście brzmi to baaaardzo na wyrost. Punkty zaznaczone na mapie jako miejscowości składają się z kilku zrujnowanych chałup i zazwyczaj jednego całego budynku – baru dla zabłąkanych przyjezdnych. W barach panuje dekadencka, surrealistyczna atmosfera. Świetnie stargetowane miejsca, dla wszelkiej maści świrów i pojebów.
Przemieszczają się tędy kolumny harleyowców i easy-riderów oraz wielbiciele starej motoryzacji, nawet z ery pierwszych modeli Forda – dosiadając dopieszczonych i stuningowanych oldsmobili. Nas też tu można spotkać*…
*Jeśli w którymś z tych miejsc natrafisz kiedyś na ścianie – podpisany markerem – banknot Narodowego Banku Polskiego, wiszący wśród setek innych banknotów z całego świata – właśnie nas spotkałeś!
Mkniemy dalej, donikąd, bez celu, byle przed siebie, byle złapać kawałek starego, dziurawego asfaltu, byle trafić na historyczny znak, zatrzymać się przy nim, zrobić fajne foty.
Well, we know where we’re goin’
But we don’t know where we’ve been
And we know what we’re knowin’
But we can’t say what we’ve seen
And we’re not little children
And we know what we want
And the future is certain
Give us time to work it out…
(fragm. Road to Nowhere, Talking Heads, sł. David Byrne)
My dobrze wiemy, dokąd zmierzamy,
Nie wiemy tylko, gdzie byliśmy już.
Wiemy co prawda, co wiedzieć chcemy
Lecz nasze oczy zaprószył kurz.
Już nie jesteśmy małymi dziećmi,
Nareszcie wiemy, co chcemy mieć
i nasza przyszłość jest ustalona
Dajcie nam czas, by móc to przejść…
– Yeeeeah!
– Zatrzymuj się! Wysiadamy!
– Co się stało?
– Nic! Dawaj głośniej! Muza na full i tańczymy kujawiaka! Na drodze!
– Yeeeeah!
– Ihaaaaaaaa!
– I teraz wszyscy razem, ewrybady, na całe gardło: Podróżujemy drogą donikąd!
– Nie! Coś kurwa, za cicho. Głośniej!!! Podróżujemy drogą donikąd!!!
We’re on a road to nowhere
Come on inside
Takin’ that ride to nowhere
We’ll take that ride
I’m feelin’ okay this mornin’
And you know
We’re on a road to paradise
Here we go, here we go
We’re on a ride to nowhere
Come on inside
Takin’ that ride to nowhere
We’ll take that ride
Maybe you wonder where you are
I don’t care
Here is where time is on our side
Take you there, take you there
We’re on a road to nowhere
We’re on a road to nowhere
We’re on a road to nowhere…
(fragm. Road to Nowhere, Talking Heads, sł. David Byrne)
Podróżujemy drogą donikąd
Zabierz się z nami…
Na jazdę bez celu.
Zaraz ruszamy!
Czuję się świetnie dziś o poranku
Wiesz już dlaczego.
Jesteśmy na trasie do raju
Zmierzamy do niego, zmierzamy do niego!
Jesteśmy na drodze bez celu,
Zabierz się z nami…
Na jazdę donikąd.
Zaraz ruszamy!
Być może dziwi cię to, gdzie jesteś,
Lecz wisi to nam.
Tu czas jest po naszej stronie…
Bierzemy cię tam, bierzemy cię tam!
Podróżujemy drogą donikąd
Podróżujemy drogą donikąd
Podróżujemy drogą donikąd
Tak to właśnie jeździ się po Route 66. To bardzo dobra i polecana metoda na różne jazdy: wsiąść do samochodu, puścić odpowiednią muzę i drzeć ryja na całe gardło. A jeśli ci, co jadą z boku, będą się śmiać i patrzeć z politowaniem… Śmiej się z nich! Myślą, że wiedzą dokąd zmierzają.