> nie byłoby samochodowego wygłupu z Colorado
> nie dowiedzielibyśmy się o Needles
> nie weszlibyśmy do baru przy plaży…
Przy Coronie, w plażowej budzie, można podsumować ostatnie wydarzenia i zebrać myśli. Bar posiada szafę grającą, może więc dokończymy przerwaną playlistę?
– Fafafafa, fa fafafa…
Lokal jest wystarczająco obskurny, więc:
– Może dokończymy tutaj nie tylko muzykę, ale cały dzisiejszy dzień? – Chociaż pora zegarowa jest całkiem wczesna. Ale co to dla nas?! Jak przysiądziemy, to szybko zleci.
– Coś tu nie gra – odpowiada Dziekciu, analizując atmosferę miejsca – Dlaczego ktoś na szybie napisał na czerwono: help?!
Barmanka stawia przed nami zamówione hamburgery i rozmiękczone w oleju frytki. Całkiem młoda kobieta ma na głowie siwe włosy usrebrzone metaliczną poświatą, na twarzy mocny, wręcz karykaturalnie wyrazisty makijaż. Ubrana jest w czarny T-Shirt z rozłożoną na całych plecach, wielką i przerażającą…. alegorią śmierci – niczym z Księgi Koheleta. Za to z przodu, na sercu – koszulka prezentuje wymalowane czerwone serce… przebite wymyślnie pokręconym mieczem.
– Czy pani ma coś wspólnego z muzyką gotycką? – Pytamy z nadzieją, chociaż malowidła raczej wskazują na epokę baroku.
– What?
– A może z jakąś odmianą ciemnego rocka? Jakiś Black Sabbath? – zagadujemy nieśmiało.
– Eeeee? chyba nie.. – najwyraźniej nie wie o co nam chodzi. Chyba jej nie wierzymy. Nikt przez przypadek tak się nie stylizuje.
– Czyli wiedźma! – dyskretnie szepczemy do siebie, kamuflując rozmowę gryzami hamburgerów. Wiedźmy potrafią przecież czytać z ruchu warg. I to we wszystkich językach.
– Nie ma innej opcji – wymieniamy ze sobą znaczące uwagi i porozumiewawcze spojrzenia.
– Myślisz, że na nas polują? – Również w kwestii wszelkich spiskowych teorii dobrze się rozumiemy. Mamy swoje prywatne Archiwum X.
– OBCY?
– Czy ty wiesz ilu ludzi na świecie ginie codziennie w niewyjasnionych okolicznosciach?
Postanawiamy to sprawdzić i zagrać va banque. Wyciągam mój rozładowany telefon, zepsutą ładowarkę i podłączam do gniazdka przy barze. Nie działa. Chwilę ostentacyjnie się mocuję. Wiem przecież, że nie zadziała. Ale czy ONA to wie?
– Może pomóc? – barmanka w mig się orientuje! Przypadek?
– Och, świetnie! Mamy problem z telefonami, jeden się rozbił, a drugi nie chce się ładować.
– Spróbuję w innym gniazdku – oferuje barmanka – Oj, też niestety nie działa. Ale mam dwie swoje ładowarki, jedną mogę wam oddać. Akurat z taką wtyczką.
– Sprzedać…
– Nie! Oddać. Za darmo. Proszę! O, ładuje się!
Patrzymy po sobie z niedowierzaniem.
– A jednak wiedźma! – Potwierdzone info.
– Szybko działają. A kto nam polecił to miejsce?
– Ten z pomocy drogowej…
– Bingo! To układ. Są mili i profesjonalni. I doskonale zorganizowani.
– I co teraz? Jeśli już to wiemy? A jeśli my wiemy, że ONI wiedzą, że my wiemy?
– A może nam pani polecić jakieś fajne miejsce dokąd moglibyśmy pojechać? Coś wyjątkowego? Spektakularnego? – ponownie zwracamy się do barmanki, próbując zepchnąć ją na boczne tory myślowe i odwrócić uwagę.
– Sedona – odpowiada bez zastanowienia.
Nic nam ta nazwa nie mówi, nigdy nie słyszeliśmy, ale zapisujemy w pamięci.
– To co robimy? Spadamy?
– Nie, zachowujmy się normalnie. Nie możemy się zdekonspirować. Proponuję partyjkę bilarda. No i musimy dokończyć konsumpcję.
Stół do gry znajduje się z tyłu lokalu, zyskujemy więc dobry przyczółek do obserwacji wnętrza. Na końcu długiego kontuaru, tuż przy szafie grającej, w rogu pomieszczenia, skupiła się trójka gości. Kobieta i dwóch facetów. Wszyscy w średnim wieku, nad wyraz przystojni, o kruczo czarnych włosach i na dodatek dobrze ubrani. Niepasujący do dzikozachodniego pierdolnika oraz nieformalnego, prostego stylu lokalsów.
– Przed barem nie było żadnego samochodu oprócz naszego – zauważam dyskretnie – Jak się tu dostali? Zobacz, że ci kolesie siedzą w środku baru w przeciwsłonecznych okularach!
– Tak, to zastanawiające.
– Zapamiętaj regułę: nie ufaj ludziom, którzy w pomieszczeniu zakładają ciemne lustrzanki! O ile to ludzie.
– I na dodatek są jacyś tacy dziwnie zdystansowani – równie bystro odpowiada Dziekciu.
– Ta barmanka w satanistycznej bluzce co chwilę do nich podchodzi i coś do siebie szepczą. Podejdę do szafy, przyjrzę im się z bliska i wybiorę jakąś muzę… Co my tu mamy… Roxy Music – Slave to Love, New Order – Blue Monday, Gary Numan – Cars… – wpycham banknot – Nie gra? Dlaczego nie gra? Nerwowo wciskam guziki. Szkoda zielonego prezydenta.
W tym momencie jeden z tych szaty(A?)nów odwraca się w moją stronę i niewyraźnie coś mrucząc – nie wiem czy do mnie, czy do szafy – przykłada palec do panelu na automacie. I oto:
– Szafa gra! – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Nie ciesz się. Kończymy partyjkę i opuszczamy lokal. Ta czarna łypała na mnie przed chwilą, więc ja łypałem na nią – chwali się Dziekciu.
– I co? zaiskrzyło?
– Chyba spod kopyta! I zapachniało siarką. Ewidentnie coś jest w powietrzu.
– Something in the air? To hipisowska piosenka! Ale nie widziałem jej w szafie – chyba jeszcze nie całkiem zdaję sobie sprawy z powagi sytuacji. JESZCZE.
– Wychodzimy! – Stanowczo zarządza Dziekciu.
– Ale ja wrzuciłem banknot do szafy.
– Potraktuj to jako donację, może się nią zadowolą i dadzą nam spokój. MOŻE.
Korzystając z chwili, kiedy do baru weszła meksykańska rodzinka, wymykamy się po angielsku i po chwili bezpiecznie siedzimy w samochodzie.
– Czyli co? Nadal bez celu?!…
– O czym ta wiedźma mówiła? Sedona? Sprawdź w naszym atlasie…
– O kurde! Zobacz sam ! – Stare, porządne atlasy nie tylko szczegółowo, w dużej skali pokazują trasę, ale na dodatek opisują najciekawsze atrakcje i publikują ich zdjęcia.
Siedzimy więc na parkingu zahipnotyzowani fotografią. Zdjęciem owej Sedony. Miejsca, którego istnienia nawet nie podejrzewaliśmy.