Aby zrealizować dzisiejszy kawałek planu bez planu – jako że nadal nie wiemy co przed nami – wypada wstać dość wcześnie. Można wyłączyć budzik, odsłonić kotary, podejść do lustra, stanąć ze sobą twarzą w twarz. Można spojrzeć sobie prosto w oczy…. i krzyknąć z przerażenia:
– O kurwa! Ja pierdolę! Chyba umieram!
Dziekciu budzi się w sekundę i zrywa na równe nogi tak, jakby usłyszał po latach przebój Azyl P o tym właśnie tytule.
– Co ci się stało?
– Nie wiem. Sam zobacz!
– Rety, co to? – jesteś równie przestraszony jak ja – Ty masz czarne oczy!
Ślinię więc palec i próbuję zatrzeć te wielkie czarne obwódki. Może to węgiel? Może ktoś się zakradł i zrobił mi w nocy numer z zielonej, to znaczy czarnej nocy? Całkiem czarne oczodoły, jak kurewsko wyzywający, złowróżbny makijaż.
– Nie schodzi!
– No pewnie, że nie schodzi, to jest wewnątrz!
– Dorwali mnie?
– Kto?
– No TAMCI, z Needles! Z baru!
– Nigdy czegoś takiego nie widziałem! – nie brzmi to pocieszająco.
– Dobra, co ma być, to będzie. Pakujemy się i ruszamy w trasę.
Godzinę później…
– Pokaż się! O, już trochę lepiej. Chyba odpuszcza.
– Widocznie odjechaliśmy wystarczająco daleko.