Gdybyś, drogi czytelniku chciał kiedyś sprawdzić, co by się zdarzyło, gdyby pojechać dalej, szosą nr 127, czyli wariantem “od góry” to podpowiemy, że też jest fajnie. W pewnym momencie znajdziesz się na rozwidleniu dróg, w miejscu zwanym Death Valley Junction. I zanim skręcisz w lewo, natrafisz na kilka zrujnowanych budynków po osadzie górniczej z lat dwudziestych XX wieku. Odrapany, biały tynk, szczątki betonowych krawężników, dziurawy asfalt, dawno temu odarte z plakatów zardzewiałe ramki tablic reklamowych, hulający wiatr, przetaczający w tę i z powrotem kule suchorośli. Jeśli podjedziesz znienacka, masz szansę zaskoczyć ciekawskiego kojota, który podkradnie się tu w poszukiwaniu odpadków pozostawionych przez przyjezdnych.
I w pewnym momencie, po lewej stronie, na największym budynku, który sto lat temu służył jako miejsce zebrań dla górników i nazywał się Corkhill House, ujrzysz napis, który nie ma w takiej lokalizacji żadnej logicznej racji bytu. Po prostu nie jest realny: Amargosa Opera House. Teatr na pustyni, gdzie praktycznie nie ma mieszkańców, nie ma nic. A jednak istnieje. Tak samo, jak nieprzypadkowy przypadek i opatrzność.
Znana nowojorska artystka, choreografka i tancerka baletowa – Marta Becket, przebywając w 1967 r. na wycieczce w Dolinie Śmierci, zatrzymała się całkiem przypadkiem w Death Valley Junction. To nawet nie jest miejscowość. Junction to zwykłe skrzyżowanie dróg. Jej samochód PRZYPADKIEM złapał gumę na podłej, wyboistej trasie. Można by to nazwać twistem pękniętej gumy. Podczas, gdy mąż artystki zmieniał koło, ona zainteresowała się zrujnowanym budynkiem, stojącym przy trasie. W odróżnieniu od wszystkich dzikozachodnich baraków, szałasów, chatek i komórek, ta budowla prezentowała się okazale i dysponowała całkiem przestronnym wnętrzem. Artystka zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Okazuje się, że takie rzeczy są możliwe nie tylko w filmach. Bo w życiu wszystko MOŻE SIĘ WYDARZYĆ. Pani Marta Becket postanowiła wynająć te zdezelowane zabudowania i w jednej chwili zmienić całe swoje życie. Ot, taki nagły zwrot akcji, jakich pełno na Dzikim Zachodzie. W dużej sali postanowiła urządzić teatr. Była więc scena, oświetlenie, rzędy drewnianych foteli oraz samotna baletnica i performerka. Raczej nie było widzów, za to był… przeciekający dach – w porze deszczowej i morderczy upał – przez znakomitą resztę roku.
O ile cena najmu nieruchomości była minimalna, to utrzymanie teatru wymagało nie lada determinacji – zwłaszcza, gdy na przedstawienia przychodziło po kilka osób lub zdarzało się grać do pustych ścian. Ale i na to znalazła się metoda. Pani Becket miała także talent malarski i w fantazyjny, komiksowy sposób ozdobiła ściany teatru malunkami, odwzorowującymi postacie widzów, stłoczonych na rysunkowych galeriach i balkonach. Są tam rycerze i dworzanie. Jest nawet królewska para, a całość przykrywa odnowiony, lukrowany, błękitny sufit. Od tej pory wnętrze już nigdy nie wydawało się puste. Artystka po raz ostatni wystąpiła w swoim pustynnym teatrze w 2012 r. Zmarła w 2017 roku, w wieku 92 lat – w miejscu zwanym Death Valley Junction – przy Skrzyżowaniu w Dolinie Śmierci, w które tchnęła tyle życia. Odeszła osoba z pasją. Kolejna, zakręcona, dzikozachodnia historia uleciała, jak pył niesiony na wietrze…
Obok, w szeregowym, długim budynku, urządzono kameralny hotelik, który absolutnie wpasował się w klimat tego magicznego miejsca. Niektóre pokoje są ozdobione malowidłami ściennymi Marty Becket. Jeśli szukasz noclegu w sercu Death Valley – jest to jedna, z dwóch polecanych opcji.
…Dust in the wind,
All we are is dust in the wind,
(All we are is dust in the wind)
Dust in the wind,
(Everything is dust in the wind)
Everything is dust in the wind.
The wind.
(fragm. Dust In The Wind, Kansas, aut: Kerry Livgren)