82. #Artist Palette

 Nitka drogi wznosi się w górę, zostawiając z tyłu słoną depresję i po chwili odkrywa coś, co z dołu nie było widoczne. Wystarczy wymiana spojrzeń – nie potrzebna jest słowna komenda o parkowaniu. Nie zważając na tężejący upał wbiegamy na niewysokie, lekko zaokrąglone wzniesienie. Przed nami roztacza się…

Paleta Artystów 

Jeśli ktoś miał kiedyś w ręku paletę malarską – będzie wiedział o co chodzi. 

Lepiej nie dało się nazwać tego miejsca. Na owalną paletę wyciskano farby w kolorach  potrzebnych do realizacji konkretnej artystycznej wizji. Na takiej płytce można było kreatywnie mieszać niektóre barwy – podstawowe lub pokrewne, aby otrzymać inne odcienie. I właśnie przed taką wielką, malarską paletą obecnie stoimy.

Skoro jest to paleta barw dzikozachodnich, Stwórca pacnął tu spore ilości żóltego, czerwieni i bieli, mieszając je w różnych proporcjach na całej powierzchni deski, dodatkowo wylewając na górze rozległą plamę niebieskiej farby. 

W wyniku łączenia farb uzyskano różne odcienie brązów od ciemno-brunatnych, poprzez kasztanowe, czekoladowe, umbry aż do jaśniejszych beży i szarości. W niektórych miejscach dodano więcej czerwieni wyciągając na wierzch rdzawe i rude pantony. Nie zabrakło plamek z udziałem zieleni, ale takiej specyficznej, seledynowej – w odcieniu utlenionej miedzi. 

Z tak przygotowaną paletą malarską Stwórca udał się nieco na północ – wystarczyło, że zrobił duży krok na drugą stronę łańcucha wzniesień, by wymalować tam swoje idealne dzieło. Z naszej perspektywy jeszcze nie widoczne, ale ONO TAM JEST. To tajny cel i niespodzianka. Oczywiście o ile wystarczy paliwa.

Ruszamy więc naprzód: wąskim, jednokierunkowym śladem nowej drogi nazwanej Artists Drive, która dochodzi do pasma wzgórz i będzie próbowała się przez nie przebić. Tym razem to ludzki stwórca wymyślił tę drogę i chwała mu za to! Miejscami wykuł ją w skale, wycinając wąski pasek, mieszczący na szerokość zaledwie jeden samochód. A skoro była już mowa o Gwiezdnych Wojnach, to wyobraźcie sobie, że siedzicie właśnie za sterami myśliwca X-Wing i musicie precyzyjnie trafić w tunel prowadzący do serca Gwiazdy Śmierci. Tunel nie jest prosty – wznosi się i opada, nagle skręca w jedną lub drugą stronę, uniemożliwiając widok tego, co będzie za zakrętem. A przecież trzeba utrzymać kosmiczną szybkość! Jeśli zwolnisz – stracisz kontrolę nad lotem. 

Artists Drive prowadzi naprzód i ciągnie pojazd, jak szyna rollercoastera, by w końcu wypluć go – ze swej szalonej pętli – na powrót w okolicy słonego jeziora Badwater. Gdybyśmy mieli więcej paliwa, z pewnością powtórzylibyśmy tę dziewięciomilową pętlę. ALE NIE MAMY i zaczyna się robić niewesoło, choć nam jest całkiem do śmiechu. Rezerwa miga już od dawna. W każdym razie – Artist Drive dopisujemy do drogowej listy przebojów. 

Uwaga dla kierowców: na Artists Drive nie wjedziesz długim kamperem. Prześwity między skałami są wąskie i kręte.

Na szczęście z obliczeń wynika, że do Furnance Creek, turystycznego kompleksu, pośrodku skalnego krajobrazu doliny, zostało jeszcze tylko 8 km. Jest szansa że dociągniemy – choćby siłą woli rycerzy Jedi, albo jak kto woli – na oparach paliwa.

Furnance Creek – ostatnia szansa


To osada turystyczna, składająca się z kilku hoteli, campingów, bungalowów, obowiązkowego w USA pola golfowego, kortów tenisowych, miejsca na ognisko i parkingu dla kamperów. Nie jest to jeden kompleks, lecz oddzielne byty – widziane z góry niczym zielone plamy. Zadbane oazy z piękną roślinnością i wysokimi palmami. Podstawą ich egzystencji jest dostęp do wody głębinowej. Bez tego by ich tu nie było. Nie miałyby basenu pod gwiazdami. Ale ten basen i te gwiazdy to inna historia, z innego wymiaru. 


W każdym razie warto tu przyjechać na noc, bo jest to drugie – po Hotelu Armagosa – miejsce w Death Valley, godne polecenia na nocleg, niezależnie od wybranej kategorii i raczej nie po to, żeby spać. Po to, by zostawić bagaże, spłukać z siebie kurz, wykąpać się wieczorem w ożywczej wodzie i usiąść przy ognisku pod rozgwieżdżonym niebem. To taki paradoks, że w najniżej położonym miejscu Ameryki, najbardziej oddalonym od gwiazd – widać je najlepiej i najwyraźniej. Są jak na wyciągnięcie ręki. A potem pojawia się czerwony wschód słońca. ECH! 

Tymczasem w naszej brutalnie upalnej rzeczywistości jest dopiero środek dnia i otwarta kwestia braku paliwa. 

– Przed nami rozwidlenie, skręcisz w stronę Indian Village.

– Ale z prawej strony były jakieś zabudowania?

– Zaufaj mi, nie mamy czasu na pomyłki, tym razem jedź w lewo – ta pewność w głosie jest pozorna i skrywa niepokój. Owszem tankowało się tu kiedyś coś, ale… 

– Może tam, gdzie te zielone żywopłoty?

– Dawaj, do przodu, tu są campingi, musi gdzieś być stacja benzynowa. Ludzie przyjeżdżają samochodami.


Ale dopiero na samym końcu osady, gdy już minęliśmy wszystkie budynki i gul podchodził do gardła, wyłonił się niebieski daszek z logo Chevron.

– Jesteśmy w domu!

– Nie mów hop póki nie przeskoczysz… widzisz tu choćby jednego żywego ducha?

– Pewnikiem to stacja automatyczna – I rzeczywiście budka stacji zamknięta jest na głucho.

– To prepaid na kartę, nie przyjmują gotówki. Nienawidzę tego odczłowieczonego gówna – przeklina Dziekciu, a jego słowa idą w eter – zostają zeskanowane,  odczytane i przeanalizowane przez POZORNIE bezduszne maszyny.

– Za ile bierzemy?

– Spróbuję za stówę. Wybierz numer dystrybutora, wybierz kwotę, wybierz rodzaj paliwa, wybierz rodzaj karty, wsadź kartę, podaj PIN, czekaj…

– I co?

– Gówno! Wybrałeś niewłaściwą kartę. Jeszcze raz… Wybierz numer dystrybutora, wybierz kwotę, wybierz rodzaj paliwa, wybierz rodzaj karty, wsadź kartę, podaj PIN, czekaj… Gówno do kwadratu!

– Hmmm? Może wybrałeś nie taką kartę? Jakie były opcje?

– Debetowa lub kredytowa.

– No to wybierz tę drugą!

– Taaaa, komputer! Możesz pan pisać co pan tylko chcesz! Wybierz numer, wybierz to i tamto, wsadź sobie palec w dupę i czekaj… Co tam możesz znaleźć? Gówno, gówno, zasrane gówno! Mówiłem, że nienawidzę tego shitu.

– Masz limit na karcie? Spróbuj mniejszą kwotę…

– Oczywiście, że JESZCZE mam, próbowałem. I co? I WIELKIE NIC!

– Może zadzwoń do banku?

– I co im powiem? Żeby porozmawiali z tym zasranym automatem? Z tą kupą złomu?

– No fakt, to nie jest R2D2. Dobra, to może wariant Be, próbujemy moje karty, po kolei… Najpierw ta angielska, co to podobno działa w dowolnej walucie po specjalnych kursach…

– Big shit!

– Wybrałeś rodzaj debit czy credit?

– A masz jakieś inne karty w zanadrzu?

– To może taką, w walucie Euro….

– Przykro mi, również GÓWNO! co znaczy, że automat ma wasze Euro w dupie.

– No i co teraz zrobimy? Może trzeba iść gdzieś na tamten camping, kogoś poprosić? Coś? Gdzieś? Przecież nie zostaniemy tu do usranej śmierci?!

– Nie wiem.

– Myślisz, że szybciej spadnie tu z nieba deszcz, czy ropa?

– A może manna?

– Poczekaj, jeszcze ostatnia szansa… polska karta, z polskiego banku, w polskiej walucie…

– Podaj PIN….. O rety! Działa! – Dystrybutor ożywa z letargu i odblokowuje pompę paliwa.

– Uratowani! – Zupełnie jakbyśmy zobaczyli bociana – Chcesz oszukać maszynę? Zaskocz ją czymś, czego nie ogarnia jej procesor i nie obejmuje pamięć RAM – zaskocz ją egzotyczną walutą. Zawracamy! Teraz niespodzianka.


Wracamy drogą nr 190 w kierunku Death Valey Gateway i Badwater, ale na rozjeździe znów kierujemy się na lewo.

– Dwa minusy dają plus.


Na tym odcinku można spotkać całe hordy rasowych terenówek. Przeważają kwadratowe Jeepy. Ale wszystkie one skręcają w bok, w żwirową odnogę zwaną Echo Canyon Road, a my trzymamy się asfaltu, już niedaleko, jeszcze kilka kilometrów.

– Teraz na parking i spinaj pośladki!


Podejście betonową ścieżką, pod górę, w 46-stopniowym upale, nie należy do najprzyjemniejszych, ale wszelkie niedogodności zostaną za chwilę zrównoważone widokiem TOP NUMBER ONE. To właśnie tutaj doszedł Stwórca, zrobiwszy krok przez wzniesienia, czyli stamtąd gdzie byliśmy kilka chwil wcześniej, przeniósł paletę farb, no i zaczął malować.

Spis treści