83. #Zabriskie Point. Co za miejsce!

Nieprzypadkowo nazwa brzmi jakoś swojsko, choć znacznie została zamerykanizowana. W ten sposób uhonorowano człowieka, który całe swoje życie poświęcił… pracy. Tak, po prostu uczciwej, normalnej pracy w dużej firmie, przechodząc przez wszystkie stopnie kariery, aż do stanowiska wiceprezesa. A gdy przeszedł na emeryturę – zaledwie 3 lata później – zmarł. Jakże to teraz brzmi trywialnie, nudnie, a na obecne standardy – wręcz śmiesznie. A przecież minęło zaledwie 100 lat. NIEPRAWDAŻ? Jakiś człowiek ciężko i uczciwie sobie popracował, nie był żadnym odkrywcą, wynalazcą ani naukowcem. Nie był malarzem, reżyserem, piosenkarzem, politykiem ani żadnym innym błaznem. I ktoś to docenił, a jego nazwiskiem mianowano jedno z NAJpiękniejszych miejsc na świecie.

Christian Brevoort Zabriskie był potomkiem Polaka z Mazur – Albrychta Zaborowskiego, który w połowie XVII wieku wyemigrował do Ameryki Północnej i zmienił nazwisko na Albert Zabriskie. Być może nie byłoby w tym nic szczególnie interesującego, ale śledząc losy tych ludzi, poznając przy okazji ich starania, zaangażowanie, wzloty i upadki, niezłomny hart ducha, można  pojąć fenomen potęgi NAJwiększego światowego mocarstwa. DO TEJ PORY. 

Losy Zabriskiego związane są z przedsiębiorstwem Pacific Coast Borax Company, założonego przez innego zdobywcę Dzikiego Zachodu – niejakiego Francisa Smitha, zwanego “Boraxem”. Na przełomie XIX i XX wieku firma zajmowała się poszukiwaniem surowców mineralnych na terenach absolutnie nieprzyjaznych dla człowieka. Biorąc pod uwagę tamtejszy rozwój technologiczny, zaawansowanie narzędzi, środków transportu i komunikacji, można porównać tamte starania zdobywców Dzikiego Zachodu do obecnych prób podboju Księżyca lub Marsa. Czy to nazbyt odważna hipoteza? 

Wtedy, w XIX wieku – zdobycie nowych terytoriów możliwe było dzięki rozwojowi kolei żelaznej, a szczytem możliwości technicznych była budowa tuneli i stalowych mostów. Ewolucja środków transportu nadal stanowi główne wyzwanie dla nowych zdobywców. 

I nie mówcie, że z Nowego Jorku było bliżej do Doliny Śmierci niż z Przylądka Canaveral na Księżyc. Było równie daleko, ciężko i niebezpiecznie. Zakręcone? Co było do udowodnienia! 

A przecież krajobrazy Pustyni Mojave i Doliny Śmierci tak bardzo przypominają tamte – księżycowe lub marsjańskie. Dzięki temu można testować tu różne pojazdy kosmiczne – zarówno te jeżdżące jak i latające. 

Firma, w której pracował Zabriskie skoncentrowała swoją działalność w rejonie Death Valley, gdzie odnaleziono jedne z NAJwiększych na świecie złóż boraksu. Zasolone jeziora i gorący klimat sprzyjały powstawaniu tych cennych kryształów. Wydobyty urobek ładowano na drewniane wozy, zaprzęgnięte w muły i transportowano na wschód, dokąd wcześniej podciągnięto nitki torów kolejowych. 

Już nasze babcie znały różnorodne zastosowanie boraksu, choć trudno powiedzieć, czy miały świadomość skąd ten surowiec pochodził. A eksploatacja złóż nie była łatwa. Wyobraźcie sobie tysiące chińskich robotników mozolnie drążących skały w nieludzkim upale w Badlands – na “złych ziemiach”, bo tak nazwano okolice Doliny Amargosa. Komu było łatwiej? Chińczykom na Dzikim Zachodzie, czy Sumerom i Egipcjanom budującym dawne cywilizacje? Western kontra Eastern? WSZYSTKO TO JUŻ BYŁO?

Jeśli Badwater był mózgiem Doliny, to Zabriskie Point jest jej SERCEM. Trzeba się zsynchronizować z jego podskórnym… ten teges: podpowierzchniowym biciem. Ukształtowanie terenu przypomina zresztą ogromny, sercowy mięsień. Równomiernie rozłożone, grube włókna, napompowane podziemnym glikogenem i poprzecinane ciemnymi arteriami naczyń krwionośnych tworzą potężne, długie, walcowate fałdy terenu, o łagodnie zaokrąglonych kształtach. Skąd takie pofałdowania? Wyobraźcie sobie, że kiedyś to serce pulsowało życiem i nagle zastygło w pozycji skurczowej. Z czasem wierzchnia warstwa pokryła się pustynnym nalotem i zaczęła udawać skałę. Ale w głębi nadal żyje, gotuje się i czeka na odpowiedni moment, by znów się rozkurczyć i zacząć pulsować swoim rytmem. Wszak to Kalifornia! Tektoniczny tygiel planety.

Trudno opisać słowami te przedziwne i przepiękne formacje skalne, fantazyjnie wymalowane przez Stwórcę barwami z Palety Artystów. Nawet ludzie o całkiem skamieniałych sercach muszą przyznać: to miejsce jest wyjątkowe! Trzeba je po prostu zobaczyć. A najlepiej nie raz i nie tylko o jednej porze dnia, gdyż kolory zmieniają się w zależności od kąta padania promieni słonecznych. Barwy nabierają intensywności bądź bledną. Uwypuklają szczegóły lub rozmywają tło. Tworzą ruchome półcienie i kolorowe zagadki. 

– JA PIERNICZĘ, JAK TU PIĘKNIE!


Jeśli jednak nie możesz odwiedzić tego miejsca osobiście, przynajmniej obejrzyj hipisowski film z muzyką Pink Floyd: Zabriskie Point, a przekonasz się, że nie tylko nam się tu spodobało.


W takiej chwili, gdy wypadałoby wycofać się już z Doliny Śmierci, przypominamy sobie słowa niskiego człowieczka z przedziwnego sklepiku w osadzie Shoshone: 

– Koniecznie zobaczcie jeszcze to…


Dante’s View czyli przegrzane zwoje

Widzenie Dantego. Dante Alighieri wyobrażał sobie piekło, jako zwężający się ku dołowi podziemny lejek o dziewięciu kręgach. Im głębiej – tym gorzej. W Dolinie Śmierci trzeba odwrócić sytuację. Piekło nie schodzi w dół, tylko pnie się do góry, jak stożek. Jak szczyt, na który właśnie wjeżdżamy. Z każdym kręgiem, czyli zakrętem drogi, jest coraz gorzej, Ciepło… gorąco…. parzy!  

– Piekło już dawno wyszło spod ziemi, Panie Dante!


Dante, przed wejściem do piekła, widział napis “Porzućcie wszelką nadzieję, Wy, którzy tu wchodzicie”. U nas jest wręcz odwrotnie. Z każdym przebytym metrem nadzieja rośnie, a na wierzchołku dochodzi do niej jeszcze zachwyt. 

– Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce – gdy dokładnie w tym samym miejscu stali Luke Skywalker, Obi-Wan Kenobi, R2D2 i C3PO – wypatrywali przecież… Nowej Nadziei!


Dante’s View to świetny punkt widokowy, na wysokości 1669 m npm., obejmujący nie tylko depresję słonego jeziora Badwater – znajdującej się bezpośrednio pod nami, ale także ogromną część całej doliny. Wzrok sięga aż do gór Sierra Nevada, zamykających Dolinę od zachodu, gdzie pręży się – wspomniane wcześniej – najwyższe wzniesienie: Mount Whitney. Właśnie tam, w oddali, ponad szczytami, zbierają się teraz czarne chmury i zaczynają błyskać pioruny – co autentycznie dopełnia piekielnej scenerii. Szykują się jakieś DANTEJSKIE SCENY?


Tymczasem u nas słońce przypieka coraz goręcej i jesteśmy bliscy wyparowania. Podeszwy butów zaczynają przyklejać się do asfaltu rozgrzanego już chyba do 90 stopni Celsjusza. Trzeba czym prędzej uciekać z tego Hadesu, gdzie przy dłuższym postoju byłby już tylko płacz i zgrzytanie zębów. O innych analogiach do Boskiej Komedii – w której główny bohater był zarówno narratorem jak i pisarzem – porozmawiamy wieczorem, kiedy na stół wjadą napoje chłodzące.
 

Spis treści