Ruszyliśmy z kopyta. Ale po pewnym czasie trochę już nas nuży ta płaska, monotonna równia. Nieeee! Nie chodzi o to, że nie jest wspaniała, dzikozachodnia. Pewnie za rok będziemy za nią tęsknić i marzyć o jej bezkresnych stepach. O tym/tych horyzontach bez granic. O tym co jest za jego/ich linią. Tego horyzontu. Tych horyzontów. Ale teraz… teraz jesteśmy tu i teraz – i patrzymy tylko z tej naszej płaskiej, przyziemnej perspektywy:
Dlatego pełni nadziei i na pełnym gazie gnamy do wzniesień, które wyłoniły się przed nami. Z głośników leci Sisters Of Mercy i Sisterhood: rytmiczne, długie mantry elektronicznego rocka współgrają idealnie z długimi dystansami. Możesz ułożyć sobie sto różnych playlist, ale jeśli któraś wpasuje się do okoliczności przyrody, wskoczy jak igła gramofonu, która trafia na właściwy rowek – to już się kręci. Gra!
Mniej więcej godzinę później wspinamy się na te górki, już nie takie wysokie ani nie ośnieżone, jak przed Ely, ale jednak – zapewniają jakieś urozmaicenie oraz…
– Dawaj, rura! Ciśniemy z góry!
– Gazu!
– Jakaś wioska się zbliża!
– Znowu wioska? Co godzinę coś? To ma być samotna droga? Popierdółka jakaś!
– Ale jaka fajna! Zwolnij na chwilę, szrot samochodowy przed nami, oblukamy okazy
– Hamuj! Suszarka!
– He he he, szrot nas uratował! Stare graty nas uratowały…
– Nieprzypadek! Nie pierwszy raz!
– Ale się ustawili, bezpośrednio pod zjazdem z górki.
– Chłopcy radarowcy, za zakrętem stali!
– Tak, to był hit PeeReLu! Rosiewicz rządził!
– Skoro zaoszczędziliśmy, stać nas na knajpę, stajemy! Ciekawa buda.
Po chwili widzimy, jak inni – rozpędzeni z górki – frajerzy, wpadają w sidła suszarki. Opłaca się gapić na szroty i lumpeksy! W Austin jest tego sporo, co krok mijamy kolejny budynek ze starociami – trudno zrozumieć, jak można zapłacić tu mandat za nadmierną szybkość?