142. #Kombat Tahoe

– To co? Kręcimy dalej czy wracamy do hotelu?
– Do hotelu? A po co? Przecież nic tam nie mamy.
– Spróbujmy wstać.
– Olala! 
– He he he!
– Natury nie oszukasz.

Inny, nowy odcinek. Harlequiny też są fajne, ale my preferujemy kino akcji. Lubimy sensację oraz brutalne sceny. Wychowaliśmy się na Terminatorze. Tym pierwszym. Złym i nieprzejednanym. Z czerwoną, migającą spojówką. Terminator ma do zrealizowania misję. Nie można go zatrzymać. Terminator idzie przede mną. Toruje drogę.

– Gddzzie on jesst? Musi tu jakkiś byćć!

Terminator jest inteligentną maszyną. Szybko dostosowuje się do okoliczności, nic mu nie przeszkadza. Ani ciemność, ani chłód. Dość szybko uczy się ludzkiej mowy, chociaż głos brzmi na razie dość sztucznie, mechanicznie. Ale to pewnie kwestia czasu. Na razie procesory skoncentrowane są na innym zadaniu. Skanują przestrzeń, przenikają przez ciemność, dokonują błyskawicznych obliczeń. No, prawie błyskawicznych.

– A Tttyyy kkkim jjjesteś?
Aj dont noł. Jeszcze się nie zdeklarowałem. Zawsze chciałem być jak Kyle Reese, ale wtedy musielibyśmy walczyć. 
Mmmożeszz bbyć kowbojem!
Pasuje!

Na horyzoncie błyskają liczne światła i dochodzą dźwięki muzyki z knajpek – chyba zbliżamy się do centrum w Hrabstwie El Dorado. 

– Powiedz ELDORADO…
– LEDORADOU

Terminator forsuje tempo i mocno prze do przodu. Jak już coś sobie zaprogramuje, nie ma przebacz. Kowboj został objuczony plażowymi gratami, więc porusza się stępa, czyli znacznie wolniej.
– Yeah, Ihaaaa.

Elektroniczny morderca tratuje trawniki, żywopłoty, klomby, rozpycha się na chodniku. Ludzie schodzą mu z drogi, bo nigdy nie wiadomo kogo weźmie na cel. Tym czerwonym elektronicznym okiem. 

– Bójjjcie sssię llludzie!
– Tam taradam taradam taradam Bonanza! Ihaaaa! – kowboj przyspiesza kłusem i dogania groźnego kompana – Te! Maszyna! Panie cwaniak! Teraz Ty targasz plecak.

– Wwwwidzę superrrrmarket!
– Połowa sukcesu io io ou! Oby mieli to co trzeba. Inaczej marny ich los.

Na szczęście jesteśmy w Kalifornii i na dodatek w El Dorado. Ale gdyby coś nie wyszło, to kilka ulic dalej jest Nevada, ze swoimi kasynami. Hazard w Kalifornii jest zabroniony, z niewielkim wyjątkami na indiańskie rezerwaty. Ale w tej miejscowości bez nazwy, albo jak kto woli: w kurorcie o wielu twarzach istnieje taki układ, że kasyna z Nevady wysyłają swoje busiki kilkaset metrów dalej i zgarniają klientów z Kaliforni, zapraszając w swe betonowe progi. Na szczęście nie musimy uciekać się do ostateczności. Na ICH szczęście. Sklep jest ogromny, Terminator pcha wózek i ładuje to co mu wpadnie w mechaniczne łapska. Ciepłe kurczaki, czipsy, zgrzewkę jogurtów.
– Ihaaaa, po cholerę Ci jogurty?
Sszukkam czczerrwonych grrejpfruttów. Zzreszzztą ja już mam dosyć tej ttekkili, nnaffhffuj ciągle ta ttekkila, nnnnapiłbym się jakiejś wwódddki, jakiegoś rrummu, jakiejś łysskky, a nie ttekkila na okrągło – czerwone oko mierzy wielkość supermarketu i rzędy niezliczonych regałów – jja się nachodziłem już kkzzwwa, po tych parkkach, po tych zzaułkkach, po tych pussttyniach, po tych kkzzwwa jebzznych wwzzzzz… już mam dosyć tego chodzenia, ile możżna chodzić, no żesz, kufzzzwa gdzie jest ttekkila? Albo ffhzzuj, gdzie tu jest wódka???!!! 
Ooooo czyżby bunt maszyn?!

W końcu znajdujemy grejpfruty oraz bardzo skromny dział przyrodniczy. Gdzie mu do tamtego, zza granicy stanu? No po prostu śmiech na supermarketowej sali! Widocznie nikt nie kupuje tutaj takich świństw i oferta działa na zasadzie Przystanku Emergency – dla desperados – gdyby w nagłej potrzebie znaleźli się jacyś filmowi bohaterowie. Zaledwie po dwa gatunki chmielowe i drożdżowinne, kilka butelek bliżej niezidentyfikowanych pestycydów, czyli gotowych koktajli na rodzinne przyjęcia i tylko jeden konkretny, procentowy koncentrat. Na szczęście z agawy. Na szczęście złoty!

– ELDORADO! Ooooo!
– ODARODLE! Lelelele!

Jeszcze tylko krótka, elektroniczna potyczka dwóch maszyn przy nieludzkiej,  automatycznej kasie… 
– Kkurrrzzz zzarraz jją rozzzjjeewzzzzzzz…
Nie jesteś kompatybilny – No tak, T1 to stary model Terminatora, prawie analogowy, często nie współgra z tym nowoczesnym, cyfrowym szmelcem. W takich sytuacjach często pomagają tradycyjne argumenty, w postaci wielkiej, stalowej łapy.

– Sssukkkcesss!
– Come on dear buddy, chodźmy na chwilę na ławeczkę, trochę pokowboić.

Mniej więcej wtedy powstaje nowy styl walki. Połączenie wojny elektronicznej ze sztuką lotów na niskich wysokościach. US Navy wkrótce nazwie ten styl TAHOE COMBAT, na cześć miejsca, w którym się narodził.
– Wstawaj!
Nnnnieee! Zzzzzostaww mnie!
Proszę Cię wstawaj, wszystko będzie dobrze.
Nnniee! Ttu będdę sieddział!
Dammned! Przegrzały Ci się zwoje.

Czyli jednak musiało do tego dojść – do kosmicznego pojedynku: Kowboje kontra Obcy!

– Ognia!… 

Dzisiaj zwyciężyła ludzkość. Czerwone oko Terminatora powoli, bardzo wolno… ale jednak… gaśnie. 

Robot przybiera ludzką postać. 

Na niebie świeci księżyc i błyszczą wszystkie gwiazdy dzikozachodniego wszechświata.

– Idziemy dalej. 
– Tylko dokąd?

Spis treści