23. #Gdzieś tu

Nie wiem jakim cudem, w gąszczu setek zaułków, uliczek i skrzyżowań trafiamy na docelową Folsom Street. Gdybyśmy chcieli dojść tu specjalnie, według planu, z pewnością skończyłoby się to niepowodzeniem. Tymczasem brakuje nam  już pewnie tylko kilka kroków, by trafić do wybranego na dziś Cat Clubu, naszego muzycznego Edenu. Okolica zmieniła oblicze. Niepostrzeżenie przeszliśmy w rejon starych magazynów, loftów i całkowicie wymarłego nocą pierdolnika. Taki vintage pasuje do Gotyku! Już prawie jesteśmy w ogródku, już prawie witamy się z naszą muzyką, gdy w tym momencie otwiera się niebo i z rozgrzanych chmur serwuje nam nagłą, potężną i rzęsistą ulewę.

– ……!!! – tak, to słowo już dziś padało, lecz radośnie i wesoło. Teraz PADA SĄŻNIŚCIE, wyrażając odwrócone emocje, z domieszką zaskoczenia. 


Praktycznie w sekundę jesteśmy zmoczeni od stóp do głów, bo przecież w tym pierdolniku nie ma się gdzie schować. Jedyne co można, to z rozpaczy podlać doniczki z iglakami, przy jakimś zamkniętym sklepie. Na szczęście ulewa po chwili słabnie.

– Idziemy dalej, to musi być gdzieś tu!


I rzeczywiście! Dosłownie przy następnym kwartale ulic, w kolejnym nijakim budynku znajdujemy mały szyld na nijakich drzwiach: CLUB. Drzwi są otwarte, świecą się światła, z wnętrza dobiega głośna muzyka, a my – cali mokrzy – szukamy szybkiego ratunku.

Wchodzimy!


No dobra, powiedzmy to szczerze, bo przecież wszystko jest tu szczere i prawdziwe:

– Ale hujnia!

– Z grzybnią.


Nie tylko okolica jest nijaka. Wnętrze również. Coś tam brzdąka z głośników, ale nie rozpoznajemy ani jednej nuty, a zapewniam, że na nasze nuty jesteśmy nastrojeni i potrafimy je rozpoznać… po pierwszej nutce.


Chwilowo jednak są inne priorytety, bo po pierwsze: trzeba przedłużyć grę o kolejne życia, a bar jest dobrze zaopatrzony, a po drugie trzeba się jakoś częściowo wysuszyć, np. po trapersku – w kiblu – suszarką do rąk. Potem można rozeznać otoczenie. Towarzystwo szczeniackie, muzyka chyba z dupy, jest tak nudno i beznadziejnie, że dopada nas zmęczenie i zaczynamy przysypiać. A miało być kultowo i legendarnie. No nic, ten punkt programu nie wypalił, ale cała otoczka i trasa do niego – owszem: na NAJwyższym światowym poziomie (Weltklasse).

– Jeszcze pożegnalna runda i opuszczamy lokal!  

Spis treści