Musimy złapać oddech. To oczywiste.
…
…
…
– Cicho, jeszcze nie…
– Czuję się jakbym dostał w kark obuchem tomahawku.
…
…
…
– Już?
Jerome to osada górnicza – ściągająca w XIX wieku – poszukiwaczy przygód, złota i rudy miedzi. Mała wioska przyczepiona do stoku wzgórza Kleopatry. Na szczycie którego, jeszcze przed chwilą łapaliśmy w płuca wiatr wspomnień. Kiedyś, w tym miejscu, wydobywano duże ilości rudy miedzi. Miedź ma kolor pomarańczowy, tak jak otaczające dolinę skały. Po kopalni pozostały wspomnienia, nie ma już dużej, lokalnej społeczności. Została zaledwie garstka mieszkańców. No i oczywiście skały. To dla nich tu przyjechaliśmy. Tymczasem eksplorujemy sympatyczne miasteczko: czyli zaledwie jedną ulicę z szeregiem stuletnich budynków użyteczności publicznej, takich jak: muzeum i remiza strażacka, starodawne zajazdy dla podróżnych, kilka sklepów z pamiątkami, ruiny więzienia, oraz prawdziwy Saloon Paul & Jerry’s, z długim kontuarem i ciemnym wnętrzem. Powyżej i poniżej ulicy – do zbocza przyczepione zostały – domki mieszkańców.
Lokalizacja aaaaabsolutnie klimatyczna, idealnie dzikozachodnia. No i ten widok! Ten cholernie wyjątkowy widok, który chciałoby się wyciąć, zwinąć jak fototapetę, zrolować do walizki i zabrać do domu. Taki widok uczy respektu.
– Warto mieć szerokie horyzonty!
Aczkolwiek nie wiemy jeszcze wszystkiego. Gdyż – jak to w życiu – horyzonty zależą również od punktu, w którym się w danym momencie znajdujesz.
Przez chwilę można pokowboić w sklepie z akcesoriami dla kowbojów, kombojów i kałbojów. Ale powoli trzeba się streszczać, bo przecież to tylko Jerome. Przypadkowo spotkane miasteczko na trasie. Aż Jerome, ale tylko Jerome. Zjeżdżamy drogą w stronę Doliny Verde. Za chwilę przetasujemy miejsca na naszej liście widokowych przebojów. Bo oto odpala się inny slajd: horyzont widziany z dołu doliny. W miejscu, do którego zostaliśmy podstępnie ściągnięci. A jego nazwa to…