Centrum miasteczka Sedona – owszem, niczego sobie. Bardzo zadbane, wychuchane. Widać, że kosmiczna energia stanowi konkretne, niewyczerpane źródło kasy. Dość dobry pomysł na biznes w iście amerykańskim stylu. Coś z niczego. Warto pomyśleć, by zaimplementować sobie takie energetyczno-metafizyczne maszynki do robienia pieniędzy. Ludzie uwierzą nawet w: adin-dwa-tri, nadawane z telewizora. A jakby – zamiast butelki kranówy – dostali czerwony piasek? Taki, jaki właśnie mamy pod nogami? Z etykietą na pudełku, że to import z czerwonej planety, w czasach pre-, pre-, pre-, tak dawnych, że nawet najstarsi Indianie nie pamiętają?! Tak, to prawda – pieniądze leżą na ziemi.
W Sedona wszystko jest czerwono-pomarańczowo-brązowe.
skaliste otoczenie,
gleba,
cera rdzennych mieszkańców,
umaszczenie pryskających spod stóp jaszczurek,
elewacje i dachy nowoczesnych budynków, barwnie zunifikowane w lokalnych planach zagospodarowania przestrzennego – tak – aby nie odróżniały się od otoczenia,
chodniki dla pieszych,
nawet słupy latarni i sygnalizacji świetlnych – wszystko zostało ujednolicone kolorystycznie i utrzymane w jednej tonacji.
To nowoczesne uporządkowanie może i ma swoje plastyczno-architektoniczne uzasadnienie. Może jest to fajne. Ale my nie bardzo się tym zachwycamy – zostaliśmy wychowani w czasach szarości, gdzie wszystko było takie samo, bure i nijakie.
Co innego starówka Sedony – stanowi wielobarwną odmienność i składa się z wiekowych (jak na Amerykę), ponad stuletnich, drewnianych zabudowań. Jak to się mówi? Stara, ale jara!
Z pewnością można tu spędzić mnóstwo czasu: na wędrówki i inne sprawy, my jednak kierujemy się zasadami. Zasada nr 5 to szybka regeneracja. Szczególnie skuteczna, gdy przebywa się w centrum portalu energetycznego. Skoro dość szybko załadowaliśmy w spożywczym życiodajne naboje, możemy ruszać w dalszą podróż. Takie wymuskane sanatoria to nie dla nas, nie na tę podróż, nie w tej konwencji. Chociaż fajnie byłoby wrócić na bliższe zapoznanie się z czerwonymi skałami.
A w głowie i w starym atlasie, czyli naszej biblii, już kiełkuje nowy cel. Trzeba tylko szybko przeliczyć odległości, procenty, kalorie, promile i kilodżule czerwonej energii.
– Co?! My nie damy rady?
– No jak nie my, to kto?
Sedona to dopiero początek szlaku Redrocków. Kierujemy się na północ. Gdzieś tam, daleko przed nami, jest słynny czerwono-skalny amfiteatr, w którym grupa U2 nagrała w 1983 roku swój najlepszy w historii koncert: Under a Blood Red Sky: Live at Red Rocks. Na długo przed wizytą w Joshua Tree. Dziki Zachód inspiruje. Potrafi natchnąć energią.
– Coś w tym jest!
Droga prowadzi przez gęsto zalesione tereny. To jakby nowość w dotychczasowym krajobrazie. Lasy spotykamy po raz pierwszy na naszej trasie. Być może dlatego, że poniżej płynie rzeka Oak Creek i rośliny mogą czerpać zwykłą wodę, a nie tylko jakieś tam energie, nawet jeśli pozaziemskie. Z pomiędzy drzew co chwila wyrastają nowe skały, wszystkie śmiesznie pokręcone, pomarańczowo-czerwone. Dlatego jedzie się nam dosyć wolno, ponieważ wszyscy kierowcy wpatrzeni są raczej w górę, niż przed siebie. Nie mamy specjalnego ciśnienia. Dokąd zajedziemy – to nasze. Dlatego robimy sobie krótkie stopy na leśnych parkingach. Leśny też mógłby tu być z nami, pasowałby do ekipy, ale go nie ma. Może jak poczyta, to kiedyś się zdecyduje?