– Wracamy?
– Do Tam, czy do Tutaj?
– Chwilowo przełączmy się na tu i teraz…
Otaczające nas widoczki zmieniają się co kilkadziesiąt kilometrów, jak w fotoplastikonie. Z tyłu zostawiamy czerwone skały i pagórki. Teren się wypłaszcza, przybierając jasnozielone zabarwienie. Przeważają sosno-podobne, niskie zagajniki lub po prostu puste przestrzenie.
Tymczasem na niebie pojawia się coś nowego. Do tej pory – nieprzerwanie – przykrywało nas niebieskie sklepienie. Teraz zasnuwa się brudną szarością. Nie wygląda to naturalnie i raczej nie ma nic wspólnego z frontem deszczowo-burzowym. Ciemna plandeka powoli zaciąga błękit, robi się jakoś mrocznie, choć – do zachodu słońca – powinno być jeszcze trochę czasu. Szarość nie wygląda dobrze, chociaż stanowi pewną odmianę. Pojazdy muszą włączyć światła, przez co znacznie wyostrza się kontrast mijanego landszaftu.
Pojawiają się tablice ostrzegawcze, które wyjaśniają sytuację, aczkolwiek ich brzmienie nie jest uspokajające…
Uwaga! Pożary.
Uwaga! Zła widoczność.
Co prawdopodobnie oznacza, że tam, dokąd jedziemy…
– Gówno zobaczymy. Aha, czyli świetnie…
Czarnowidztwo przerwane zostaje szlabanem ustawionym w poprzek drogi. To Rangersi pobierają myto za dalszy przejazd. Jeszcze kilkaset metrów i droga się kończy. Tak właśnie zdecydowała natura: to koniec trasy. Zostawiamy samochód i synchronizujemy zegarki. Trudno ocenić czas pozostały do zachodu słońca, ponieważ – towarzysząca nam od pierwszego dnia – złota, parząca gwiazda, obecnie zniknęła za zasłoną dymu.
Jedynie barwa dymu – pomarańczowo-czerwona na zachodzie, zapowiada, że gdzieś tam, w tamtym kierunku, słońce chyli się ku horyzontowi.
– Pospieszmy się więc, skoro już tu jesteśmy.
Nie oczekujemy wiele. Nawet nie bardzo wiemy, czego można oczekiwać? Bo nawet nie wiemy, w którym dokładnie miejscu jesteśmy? Czy na dole, czy może na górze tej zapowiadanej atrakcji, do której tak gnaliśmy, by dojechać dosłownie na ostatnią chwilę? Wyjeżdżając rano z Kingman, przez Sedonę, trudno byłoby zaplanować lepszy timing. Na końcu parkingu stoi długi budynek. Żadnych wzniesień nie widać.
– Czy to jest to? I niby to wszystko? – Za budynkiem widzimy wąską ścieżkę i kilka karłowatych iglaków.
– Może się spytajmy, gdzie toto jest?
– Ludzie idą na tyły budynku, pójdźmy więc za nimi.
Podążamy za skośnooką rodzinką. Podchodzimy do tematu na luzie. Tak jak do życia, bez zbędnej napinki. Podchodzimy do… krawędzi.
Pierwsze wrażenie podobno jest najważniejsze. PIERWSZE WRAŻENIE!?…
– O kurwa, jaki wielki!