Już przy wjeździe do miasteczka widać, że kiedyś była to prowizoryczna osada górnicza. Świadczą o tym przydrożne symbole. Z oddali pachnie tandetą i bije po oczach odblaskiem falistej blachy, tworzącej tymczasową – czyli w praktyce stałą zabudowę.
– Wiesz jak to jest z prowizorką?
– Zazwyczaj zostaje na lata.
Mijamy więc długi barak kościoła z wystającym z dachu krzyżem, kolejny barak z napisem Sheriff oraz jeszcze jeden: Justice Court, czyli sąd. Ciekawe czy mają prowizoryczne więzienie stanowe?
– Zobacz! Jest! – No może nie stanowe, ale lokalne, w postaci komórki z napisem Jail, dwoma jednoosobowymi celami i drzwiami z kratownicy. Konstrukcja stoi na działce, po lewej stronie drogi, wśród przewracających się śmieci i oczywiście można wejść do środka czyli samodzielnie się zapuszkować.
To pierwsza miejscowość na trasie, która autentycznie wygląda słabo. Może właśnie dlatego słabo, ponieważ jest autentycznie? Nie turystycznie? Wszystko dookoła jest zaniedbane, zaśmiecone lub zdezelowane. A to jakaś sterta desek, a to wyrzucony przy ulicy materac, rozwiane przez wiatr papiery, nadpalony pojemnik na “cośtam”…
Być może kiedyś, w czasach wydobycia surowców, miasteczko błyszczało przepychem lub przynajmniej tętniło życiem? Obecnie nie jest zbyt dobrze. Co NAM oczywiście pasuje! Przynajmniej jest inaczej, niż wszędzie indziej.
Rozpaczliwego obrazu dopełnia spore poletko porzuconych samochodów – w różnym stanie rozkładu. Stoją tu zarówno osobówki, pikapy jak i większe ciężarówki. Wzrok przyciąga stary, żółty, szkolny autobus bez kół. A za nim zdezelowane przyczepy campingowe i czarna mocno odrapana Corvette. Pomiędzy tym wszystkim dziesiątki bezładnie walających się opon, zderzaków i innych niezidentyfikowanych części.
– Nareszcie coś ciekawego!
– Znajdźmy lepiej jakąś metę. Pierwszą lepszą.
– Po prawej stronie widzę motel, o dziwo – nie z blachy falistej.
– Lepiej zobacz co jest naprzeciwko!
– Saloon!!! Wystarczy przejść przez ulicę.
Zakwaterowanie odbywa się w błyskawicznym tempie.
– Jest pokój?
– Jest.
– Za ile?
– Za stówę.
– Niech będzie.
Trafiamy na całkiem przyzwoite warunki, wręcz nieadekwatne do wyglądu miejscowości i niepasujące do okolicy. Nowy budynek – mucha nie siada. A szkoda.
Nie chciało nam się szukać czegoś innego. A duża szkoda. Wystarczyło skręcić w pierwszą przecznicę. Szkoda, bardzo wielka szkoda. Jak się później okaże – mądry Polak po szkodzie.
…Gdyż za rogiem znajduje się motelowy, betonowy bunkier o nazwie Atomic Inn. Może następnym razem? Recepcja zlokalizowana w niskim pawilonie przypominającym atomowy schron, a przed wejściem wbite w ziemię, podłużne cygaro bomby lotniczej. Przy dziurawej i brudnej uliczce ustawiono tandeciarskie figurki ufoludków. Obok – kilkanaście przyczep campingowych, w autentycznie katastrofalnym stanie. Niektóre z wybitymi oknami, jednak inne wykazują jeszcze ślady życia. Być może jest to życie po życiu, ale z kilku dachów sterczą anteny satelitarne. Trudno powiedzieć, czy przyczepy należą do tego motelu, czy stanowią odrębne byty? Również przy tej bocznej drodze nie brakuje zdezelowanych samochodów. Widocznie nie dały rady dojechać na tamto, mijane wcześniej, złomowisko.
Nie będziemy jednak niczego żałować, bo wieczór dopiero się rozkręca. Gdybyśmy wybrali Atomic Inn, z pewnością zostalibyśmy wewnątrz bunkra. A przecież nie chcemy się jeszcze zabunkrować. Szybko przechodzimy na drugą stronę ulicy. Do drewnianego budynku vis a vis – z wiele obiecującym napisem Saloon. To prawdziwy dzikozachodni klasyk. Mroczne wnętrze kryje miliony skarbów i artefaktów z różnych epok.
Cały środek lokalu zajmuje potężny, drewniany bar z kontuarem. Już sam rodzaj barowych hokerów – z wygodnym siedziskiem i podlędźwiowym oparciem – wskazuje, że goście kotwiczą tu na dłużej. Bar dzieli wnętrze na pół i umożliwia dostęp do wodopoju z obu stron. Pod sufitem, wokół baru, jeździ zabawkowa kolejka elektryczna – prawdopodobnie przewozi boraks. Można zafiksować się na tej ruchomej zabawce lub zsynchronizować z nadjeżdżającą kolejką systematyczność serwowania kolejek.
– Jeśli wiesz co mam na myśli…
– Jedna runda przejazdu lokomotywki – to jedna rundka.
Lokomotywka się nie męczy, nie jedzie zbyt szybko, lecz za to bardzo konsekwentnie. KONSEKWENCJA TO PODSTAWA…. A jej brak? Brak konsekwencji przy postanowieniach, w relacjach interpersonalnych, w wychowaniu dzieci, w decyzjach państw i organizacji. Za to nad wyraz konsekwentnie brniemy w niekonsekwentne decyzje.
O dziwo – lokal jest pusty – nie ma w nim żadnych klientów. Natomiast za barem siedzą trzy osoby z obsługi, mocno zajęte rozmową, ignorując naszą obecność. Gdybyśmy byli konsekwentni powinniśmy posłuchać wewnętrznej komendy:
– Spierdalać! – Ale że jesteśmy głodni, spragnieni i zmęczeni… zostajemy. No i tak to jest z tą konsekwencją. Zawsze coś. Za to nie brakuje nam wytrwałości w badaniu nowych miejsc…
Na ścianach i suficie aż gęsto jest od banknotów z całego świata – rzecz jasna: konsekwentnie doczepiamy nasze, oczywiście z dedykacją dla potomnych! Za to jedna ze ścian od góry do dołu dedykowana jest piwu. W eleganckiej formie prezentowane są lokalne i regionalne gatunki, ustawione na drewnianej kratownicy. Każdy gatunek w osobnej kratce. Większość to gatunki typu IPA, ale znajdujemy również kraftowe wynalazki. Doliczam się sześćdziesięciu różnych butelek i wymiękam lecz Dziekciu już się tym zajmuje. Konsekwentnie można na nim polegać. Zostawmy tę kwestię profesjonalistom i rozejrzyjmy się po dalszych zakamarkach. W jednym z kątów, wciśnięta – za obowiązkowym w USA – stołem bilardowym stoi… perkusja. Gdzieś wcześniej mignęła gitara i trąbka. Co znaczy, że bywa tu wesoło. A przy samej ścianie ktoś schował, naturalnej wielkości, tekturowe postacie Johna Wayne’a, Marylin Monroe i rockowej kapeli KISS. No proszę, coraz ciekawiej.
Co jeszcze można znaleźć w takim Saloonie?
…oraz inne artefakty, wskazujące, że właściciel Saloonu jest powiązany z samochodowym szrotem:
Na szczęście z zadumy wyrywa nas czyjś głos. Gdzieś zza firanki, z zaplecza wychodzi niziutka babcia w non-ironowym szlafroczku, grzecznie się wita i pyta:
– Czy jesteście głodni? – Pytanie jak najbardziej na miejscu!
– A co tu dają? – Bo, że piwo to już wiemy.
– Akurat upiekliśmy przepyszne żeberka! Najlepsze na całym Zachodzie! – Chwali się bacia.
Żeberka to flagowe danie w amerykańskich barach i zazwyczaj każdy z nich serwuje NAJlepsze żeberka. NAJlepsze na tej ulicy, NAJlepsze w mieście, w danym stanie, na całym zachodzie, w USA, na świecie lub w ogóle, w Uniwersum. A skoro są one NAJ, to znaczy, że są dla NAS.
– To my poprosimy!
Przysięgam Wam, że pisząc niniejsze słowa – po tak długim czasie – na samo wspomnienie tamtych uwędzonych, mięciutkich żeberek – NAJlepszych żeberek we wszechświecie – ślinka sama cieknie i robi się tak jakoś błogo na żołądku.
– ACH!
A dalsze wydarzenia toczą się już błyskawicznie, jak w dobrym Westernie, w świecie szybkich, odważnych i konsekwentnie zdeterminowanych rewolwerowców…
Powrót do motelu. Odkorkowanie bagażu i odbezpieczenie broni, załadowanie amunicji. Miejsce pojedynku: ławeczka przed oknem pokoju. Zachód słońca i wieczorny upał. Strzelanina. Napisy końcowe.
– Pif, paf…
– Dziekciu, były jakieś napisy końcowe?
– Kurwa, skąd tu taki burdel… Szkło? Chipsy? Guacamole?
– Chyba z dworu przywiało?…
– Co za syfiasta miejscowość. Masakra.
– Wstajemy?