– Tam to dopiero będzie coś! Ten ŁUK! Dokładnie ten, z okładki naszego poprzecieranego już atlasu National Geographic [kupionego za dolca w lumpeksie – przyp. aut.]
– No tak, prześladuje nas od początku. Czyli był nam przeznaczony?
– Trudno, co zrobić.
Kiedy nitka losu połączy się z Twoim przeznaczeniem, mogą z tego wyjść jedynie rzeczy wielkie i doniosłe. Ale nie zajrzymy wcześniej do żadnej internetowej wyszukiwarki. Nie będziemy sprawdzać, jak potencjalnie mogłoby to wyglądać. Nauczeni doświadczeniami, znając możliwości przeróżnych programów do edycji prawdy, musimy przekonać się naocznie. Nie uwierzymy, nim nie dotkniemy. Lepsze są miłe niespodzianki, niż niemiłe rozczarowania. W nadziei na te pierwsze, ciśniemy gaz do deski, by zdążyć przed zmrokiem. Inne doświadczenia podpowiadają nam, że trudno będzie o nocleg w takiej znanej miejscowości, jak Moab – położonej u stóp Arches – jednego z NAJsłynniejszych Parków Narodowych USA. Wszak nadal znajdujemy się w wymiarze, zwanym “głównym sezonem turystycznym”.
– Spoko, za chwilę kończy się szosa 24, skręcamy ŁUKIEM w prawo, w międzystanową 70-kę i będziemy mieli dokładnie 100 km do Moab.
– Eeee! To na luzie coś znajdziemy. Przez 100 km? Z palcem w De!
– Zostało 90 km… Luzik!
– 80… Spoko, spoko!
– Teraz jeszcze raz – łukiem – skręcaj w Interstate 191
– Już tylko 50 km!
– …
– 20?
– 10!
– Nadal nic! WTF?
– Ale żeby tak nic? Kompletnie nic? Żadnego motelu? Żadnej nory? Psiej budy? Kompletna pustynia?
– Jedynie słupy elektryczne i skały. Pod słupem spać nie będziemy.
– Jeszcze tylko ostatni zakręt i ostatnia prosta! Finiszujemy przekraczając most na rzece.
– Na jakiej?
– A jaka jest najważniejsza rzeka Dzikiego Zachodu?
– COLORADO!
– Czyli oto zbiegają się i łączą wszystkie nasze nitki.
– Już się boję…
– Jesteśmy w Moab!
Wjazd do miejscowości mamy wręcz wyśniony – wymarzony. Kończymy jeden z najdłuższych etapów naszego wyścigu, stąd oczekujemy odpowiedniego aplauzu. Miało być doniośle? Więc jest!
Podajemy na pełnej…no, wiadomo! Oraz na grubym…! Ze wszystkimi dodatkami. W zestawie powiększonym XXL!
Niebo ponownie zaciągnęło się gęstą pokrywą chmur, wycieraczki muszą co jakiś czas zbierać spadające krople.
Do Moab doprowadziła nas elegancka “międzystanowa”, czyli czteropasmowa autostrada z szerokimi poboczami, otoczona z obu stron potężnymi masywami gór. My jesteśmy niejako w wąwozie – na samym dole. Przekraczając granicę miasta droga nagle się zwęża i nadal obniża.
Przed sobą mamy widok na jej długą, prostą nitkę, przecinającą centrum miasta.
Z tyłu, już za miejscowością, na końcu tego wszystkiego, jako zwieńczenie pewnego etapu, być może ostatniego? Bo kto to wie?…
Albo jako zakończenie każdej wspaniałej, westernowej opowieści…
Po prostu na zachodzie…
Tuż pod sufitem szarych, skłębionych obłoków, na wąskiej, bezchmurnej lamperii…
Położyła się… [Nie, źle powiedziane]…
Rozlała się, roztopionym złotem, po krawędzi horyzontu…
KULA ZACHODZĄCEGO SŁOŃCA
Ale to nie wszystko! Nieeee, to by było zbyt proste i banalne. Przecież wiadomo, że na zachodzie słońce codziennie zachodzi. Ale niecodziennie towarzyszy temu…
TĘCZA!
Promienie rozszczepionego światła wystrzeliły w górę zza okalających miasto wzniesień, zataczając coraz większy… PODNIEBNY… ŁUK! Łuk to po angielsku Arch. A jak się nazywa ten Park Narodowy, który nas tu ściągnął?
– Możesz mi powiedzieć jak Ty to wszystko organizujesz? Jak się z NIMI porozumiewasz? Macie jakieś swoje tajne kanały? Godziny nadawania? Ustalone hasła? Kontakty? Adresy?
– Posłuchaj, znamy się, jak łyse konie, być może nawet się trochę lubimy, ale to jest mój warsztat pracy, więc sam rozumiesz… Nawet jakbym chciał, nie umiem Ci tego wytłumaczyć.
– OK, ale trzymaj tak dalej.
– O to możesz być spokojny, codziennie wchodzimy na wyższy poziom! – Niezależnie od tego, że droga osiągnęła najniższy punkt, gdyż aktualnie dojechaliśmy do samego centrum.
– Rozglądamy się za noclegiem!
– Co pokazuje aplikacja?
– NIC!
– Wcale mnie to nie dziwi. Czyli Plan Be?
Podjeżdżamy po kolei do wszystkich hoteli i pytamy o tak zwane last minuty. W Moab hoteli jest całe mnóstwo, może nie tyle, co w Vegas, ale miejscowość tętni wieczornym życiem i ewidentnie nastawiona jest na recepcję turystów…
– Chyba po to, żeby ich maksymalnie wydoić!
W hotelach Aa, Be i Ce oraz nawet w De i eF albo nie ma miejsc, albo jest jedno wielkie Ge…
– Ile zaśpiewali?
– 350
– A w tamtym?
– 400, co robimy?
– Przejedźmy sobie jeszcze raz, przez całą miejscowość. Najpierw do końca, a potem do początku, do mostu nad Colorado i jeszcze raz przeskanujemy całą okolicę.
– I jeszcze raz wykąpiemy się w tym widoku… – Kuli co prawda już nie ma, szybko się schowała, ale bezchmurny pas horyzontu wypełnia nadal intensywna, pomarańczowo-złota łuna.
– Ech!
– Dobrze, zacznijmy więc od początku. Most nad Colorado…
– Poczekaj poczekaj, a co to za tablica? Moab Valley RV Campground?
– Camping dla kamperów, czyli nie dla samochodów osobowych.
– Mimo wszystko skręćmy, OK?… Dawaj, jest brama. Zaparkuj pod tym kioskiem, to chyba recepcja. Może nam pozwolą zaparkować i przekimać w bagażniku.
Wnętrze recepcyjnego kiosku jest, skromne, turystyczne, na ladzie siedzi wielki kot. Wiekowy i bardzo kudłaty, szaroburo-rudy, miejscami wyliniały, być może zmienił kolor sierści, może się przefarbował z czarnego? Od razu wiadomo, że wiele widział i dużo w życiu przeżył. Pewnie nawet podróżował po bożym świecie, zanim trafił do Moab, na kocią emeryturę – na leżący na uboczu camping. Nie, nie! Nie żaden Behemot, po prostu bardzo duży kot. Chociaż kto wie?
Nad ladą wisi tablica z cennikiem. Czytamy:
Parkowanie kampera… eeee, nie mamy. Może następnym razem?
– Miejsce na namiot… nie mamy, kurcze może da się gdzieś jakiś kupić?
– Parkowanie quada, samochodu terenowego… nie mamy.
– Ustawienie przyczepy campingowej, w zależności od wielkości… nie mamy.
– Cabin Premium… ? Przepraszamy Pana… – Pytamy stojącego za ladą człowieka. Wygląda trochę jak rodowity Indianin, a trochę jak Metys albo inna, nieokreślona mieszanka z tego lub tamtego świata. Nazwijmy go roboczo Mr W. Wu jak ktoś konkretny? Nie, nie, nie! Bez skojarzeń. Dlaczego? He he, posłuchajcie dalej…
– Co to jest to Cabin Premium?
– Nie mamy. Wszystko zajęte.
– A to poniżej? Samo Cabin? Bez premium.
– Oj, tego już nie oferujemy, to były takie chatki, idą do remontu.
– Dlaczego?
– Bo mają bardzo słaby standard, nie nadają się do zamieszkania.
– O! To ciekawe. A może da się coś wyczarować? Bo mamy problem, nie mamy gdzie przenocować.
– Hmmm, ale to jest naprawdę słabe i całkowicie nieprzygotowane.
– O! To bardzo, bardzo ciekawe. A możemy to zobaczyć?
– OK, w takim razie proszę pójść zobaczyć, moja asystentka Wam otworzy i pokaże… Margerita! (tak, chyba właśnie to imię padło) – Zaprowadź panów do Kabiny.